niedziela, 28 września 2014

"Więc chodź, pomaluj mój świat....."

...albo chociaż udekoruj, skoro pogoda nie sprzyja malowaniu...wnętrz- usłyszałam od swego Pierworodnego.
A zaczęło się od niewielkiego remontu u mojej Mamy. Jako młodzi rodzice w dobie kryzysu gospodarczego łasym okiem patrzymy na niektóre zmiany i prace remontowe u najbliższych, bo  zawsze nas ktoś zapyta "a to by się Wam nie przydało? Bo będę wyrzucać" (rzekła przykładowo kiedyś moja Mama dzierżąc w dłoni wiklinowy kosz ;)) Chomikowanie owszem tępimy, ale też lubimy upiększać nasze otoczenie i wprowadzać pewne zmiany. Rodzice zmieniali wystrój mojego dawnego pokoju, gdzie jeszcze wciąż królowały młodzieżowe mebelki. I tak Synalek mój zarobił nadstawkę na biurko, bo kolorystycznie i wzorniczo wpasowała się idealnie. A i przydatna bardzo- na górnych półkach zamieszkały książki i szkolne przydasie, które wcześniej umiejętnie trzeba było chronić przed wszędobylskimi łapkami Toniego.
-Mamo, a ja to bym chciał pokój w jakimś takim stylu, żeby tak nijako nie było- o, wiem- pirackim! Morskim-pirackim! Bo to lubię i już dużo mam takich rzeczy... ;) - i łup na mnie labradorowe oczęta.
Ech... no to wio matulu. Zasłony i zestaw kuponów tkanin w odpowiedniej gamie kolorystycznej upatrzony, makulatura zebrana (???- po co? mam zamiar nauczyć się tworzyć z papierowej wikliny- ta prawdziwa przeraża ceną), część dekoracji zrobiona. Efekty poniżej ;)

 Wykorzystaliśmy zestaw pirackich naklejek kupiony wieki temu w stonce ( czy tam innym owadopodobnym markecie), które dotychczas zdobiły ścianę za nadstawką. Jej tylna płyta wymagała koniecznie jakiegoś zamaskowania, bowiem pewna była właścicielka tych mebli, hojnie obdarowała je swym "talentem" artystycznym. A że w czasach mebelkowej świetności było to zamiłowanie do graficiarstwa.... Ekhm.. cóż- człowiek z wiekiem mądrzeje.. chyba...;) W każdym razie malunki zeszły, tyle że razem z farbą. Pokleilim, połatalim w przyszłości zasłonimy nieco tablicą korkową i będzie.


Wspólnymi siłami stworzyliśmy też wpasowujący się w klimaty plan lekcji.


 Przepis na udane dekoracje pasujące do różnorodnych wystrojów wnętrz za niewielki koszt? hmm...


...według mnie pojemniczki wszelkiego typu + nożyczki + duuużo dwustronnej taśmy + kilometry naturalnego sznurka....


 ...i kręcimy i kleimy i owijamy.....


...na koniec dodajemy jakiś barwny akcent nawiązujący do motywu przewodniego- u nas marynistyka i piraci ;) 

(wzór na kotwicę zaczerpnięty z Googlowskich grafik,  koło sterowe opracowałam sama :D)

I mały dopisek po przejrzeniu strony STYLOWI.PL:
Mogłabym siedzieć na kanapie i wk**ć się, że nie mam "luźnych" kilku tysiaków na GENERALNY remont w pokoju Młodego (i nie tylko) i że wszystko muszę zdobywać ze zdwojonym trudem, ale znalazłam to.....
...i narzekać nie będę!!!!!

Dla wszystkich Czytelników ślemy gorące pozdrowienia, 
Wasza nie(perfekcyjna) z resztą swej załogi :*


środa, 24 września 2014

Tańcowała nitka....

....z szydełkiem. I wytańcowała. Ale zanim się za to zabrała, musiała poświęcić trochę czasu, by odpowiednio się przygotować. 

Od pewnego czasu wieczorkami, gdy Dziecięcia  me słodko śpią, siadam wygodnie z herbatką w dłoni i przeglądam internetowe czeluści w poszukiwaniu efektownych i łatwych w wykonaniu ozdób bożonarodzeniowych, robionych na szydełku oczywiście. Schematy, które już posiadam (a jest tego duuuży folder) albo trochę mi się opatrzyły, albo są wyjątkowo upierdliwe w dzierganiu. A jako że w tworzeniu własnych jestem kompletnie lewa- skorzystałam z pomocy kochanego Wujaszka... Google, a raczej z jego grafik. Mam w kompie swój mały tajemniczy zakamarek gdzie chomikuję takie skarby. Z pewnością posiadaczki blogów robótkowych spotkały się już z tymi wzorami, bo są one ogólnie dostępne zarówno w grafikach wyszukiwarki, jak i na stronie STYLOWI  , z których to inspiracji często korzystam.
Wybór dokonany, próby poczynione. Na razie w wersji saute, bez krzty krochmalu, usztywniacza i błyszczących akcentów, ale chciałam najpierw sprawdzić poziom trudności ( a raczej prędkości dobrnięcia do końca robótki:)) i to jak prezentują się gotowe. Wyszło nie najgorzej, pora więc na rozpoczęcie produkcji masowej ;)











Trzecia z gwiazdek jakoś mnie przestała zachwycać po zakończonej pracy, myślę więc, że z tego schematu nie będę korzystać. Postanowiłam w tym roku poprzestać na czterech rodzajach gwiazdek, lub jak kto woli śnieżynek (więc właściwie muszę się zdecydować na jeszcze dwa wzory) i jednym wiszącym aniołku (jeśli chodzi o ozdoby choinkowe). Coś tam pewnie jeszcze zostanie dodane w trakcie tworzenia, ale tak wygląda plan podstawowy.






Wspomniany wyżej aniołek nabierze uroku jeśli będzie porządnie szydełkowany, nie na szybkiego i zostanie poddany końcowej obróbce w domowym usztywniaczu. Ażeby naprawdę równo "dyndał" sobie na świątecznym drzewku, chyba do schnięcia usztywniacza zainstaluję go na styropianowym stożku. Pierwszy raz mam zamiar robić te nieziemskie istoty więc moje doświadczenie w tej kwestii- zerowe. Jakieś sugestie??
Chętnie skorzystam :)

Może trochę wcześnie na rozsiewanie wokół siebie świątecznych klimatów, wolę jednak by wykonane ozdoby leżały miesiąc w pudełku czekając na pierwszą gwiazdkę (tą na Niebie) niż w przeddzień wigilijnej kolacji miałabym się plątać w kordonku ;). Boże Narodzenie jest dla mnie czasem zbyt szczególnym, by profanować go pośpiesznymi wykończeniami dekoracji...

Pozdrawiam Was gorąco w ten chłodny (przynajmniej na Południu Polski) wieczór,
Wasza (nie)perfekcyjna :*

wtorek, 23 września 2014

Bawmy się!!

Pewna nieblogowa koleżanka zaglądająca w moje skromne progi zaproponowała mi wzięcie udziału  w zabawie i umieszczenie na łamach bloga odpowiedzi na pytania... Ależ proszę bardzo Agnieszko!
1. Dwa obowiązki, które lubię wykonywać:

*Sprzątanie kuchni
*Ścieranie kurzu (nie trzeba zbyt wiele myśleć- odpręża ;))

2. Dwa obowiązki, których nie lubię wykonywać:

*Mycie podłóg
*Generalne porządki (np. przedświąteczne)

3. Czy lubię gotować?Jaka jest moja ulubiona potrawa?:

* Gotować owszem- lubię, stać godzinami przy garach- absolutnie nie!
Ulubiona potrawa? W smaku- wszelkie roladki i nadziewane mięsiwa, w przygotowaniu -zapiekanki makaronowe (bo łatwe i szybkie)

4. Moje dwa triki a'la Perfekcyjna Pani Domu:

*Hmm... był czas, gdy amerykańską wersję wyżej wymienionego programu oglądałam z namiętnością- teraz to dla mnie strata czasu. Ale jedno zapamiętałam- zasadę 3P. W domu mają znajdować się rzeczy Potrzebne, Piękne, Pamiątkowe. Bardzo przydatna reguła przy moim "chomikowaniu". Drugim "trikiem" (albo raczej oczywistością) jest fakt, ze lepiej sprzątnąć od razu, niż czekać aż bałagan się nawarstwi.

5. Dwóch ulubieńców domu:
 
*Biblioteczka (bo ma najcenniejszą zawartość ;))
*Stół (bo serce domu i najłatwiejszy do sprzątania:))

6. Mieszkanie czy dom?

* Boszszsz... byle własne!! Ale gdybym już miała możliwość konkretnego wyboru- zdecydowanie dom.

7. Kto prowadzi budżet domowy?

 *Wspólnie z mężem, wdrażając też pomaluśku Starszego Syna w najprostsze zagadnienia i decyzje.

8. Pedantka czy bałaganiara?

* W zamierzeniu i marzeniach- no, może nie pedantka, ale bardzo porządnicka. W życiu codziennym- panująca nad sobą bałaganiara ;) A że panować nad sobą w miarę umiem to nie toniemy w bałaganie.

9. Jak wyglądałby mój wymarzony dom?


*Oj..... zaczynam się rozkręcać:) Wieś. Ewentualnie peryferie małego miasteczka. Niewielki domek z werandą, salono-kuchnio-jadalnią i sypialnianym poddaszem. Wielki pokój dziecięcy, maleńka sypialnia. Spory ogródek. Jasne barwy. Dużo drewna i naturalnych dekorów. Kominek. Spiżarnia. Mini-pracownia na malarsko-szyciowe przydasie. Ech..... :D

10. Tradycja wyniesiona z domu, którą praktykuję do dziś:

*Obchodzenie świąt katolickich (również tych zniesionych i "nieobowiązkowych")
*Szczepienie w dzieciach patriotyzmu, szacunku do starszych i religijności, ale też umacnianie w nich poczucia własnej wolności i niezależności (do pewnych granic;))
*Weekendowe spacery
*Sobotnie porządki
**ODŁÓŻ NA MIEJSCE!! (jedna z ważniejszych zasad domowej organizacji. Po każdej zakończonej czynności i codziennie wieczorem kwadrans na to co umknęło wcześniej. No i jakoś da się żyć)
*Wspólny sobotni wieczór. Opowieści z minionego tygodnia, analiza własnych zachowań. Co było dobrego i jakie przykrości nas spotkały. Przyrządzenie razem czegoś pysznego. Szykowanie się na niedzielne święto, przygotowanie ubrań, dodatków. To jest nasz czas... Taki rodzinny ;)


Zapraszam do zabawy wszystkich czytelników, obserwatorów i komentatorów. Piszcie w komentarzach i na własnych blogach. Dowiedzmy się o sobie czegoś więcej :)




Kochani, zaniedbałam nieco bloga, ale jestem w trakcie nadrabiania zaległości, które niebawem postaram się zaprezentować. Dzieeeeergaaaamyyyyy....... Wybieram właśnie najfajniejsze wzory szydełkowych ozdób bożonarodzeniowych, by za niedługo zacząć produkować je "hurtowo" :)

Pozdrawiam Wszystkich serdecznie i jeszcze raz zapraszam do powyższej zabawy!
Wasza (nie) perfekcyjna! :*




wtorek, 16 września 2014

Migawkowo, choć nie weekendowo... ;)

W tym tygodniu weekendowe migawki odpuszczam (z litości nad czytelnikami), gdyż minął nam on pod znakiem chorób wszelakich. Musiałabym więc uraczyć Was Kochani ujęciami malowniczych stosów zużytych chusteczek, hektolitrów zażytych medykamentów i uroczych obłoków pary nebulizatora ;)
Na szczęście jest już o niebo lepiej, od poniedziałku Młody udał się ochoczo w szkolne mury wiedzę zdobywać, my z Małżonkiem kontynuujemy harówkę na owo szkolnictwo i nie tylko, a z Tonim wychyliliśmy dziś nawet nosy na zewnątrz. Na krótko wprawdzie, bo wiejący wiatr z dumą mógłby nosić miano halnego, ale zdążyliśmy pstryknąć kilka zdjęć kąpiącej się w słonecznych promieniach ogrodowej flory. Jak zwykle nie mogłam się opanować co do ilości zrobionych fotek, nie umiałam się też zdecydować na wrzucenie na bloga tylko kilku. Ale że jestem dziś naprawdę litościwa :D, spróbowałam jakoś je posortować i "skompresować", by ich oglądanie nie wlekło się w nieskończoność (przecież nie każdy musi mieć zamiłowania botaniczne prawda?;)) Efekt poniżej.
Pomimo, że kichający, obolali i pokasłujący- wykorzystaliśmy te wolne dni jak tylko się dało. Przede wszystkim na leniuchowanie i regenerację sił, ale był też miło spędzony czas i wspólna zabawa. I tak każdy dostał coś dla siebie; Chłopcy (z Tatusiem na czele) rzucili się w wir pracy godny inżynierów budowlanych- z klocków powstawały monstrualne wieże, słodkie zwierzątka (nie wiem dlaczego z dwoma luk sześcioma nogami, ale może ja się nie znam?) i bliżej niezidentyfikowane obiekty latające zaopatrzone w też bliżej niezidentyfikowanych członków załogi. Matka zaś zaszyła się w kąciku z igłą i książkami i siedziała tam cichusieńko, by ci wielcy konstruktorzy nie przypomnieli sobie nagle o jej istnieniu i że właśnie już, teraz, natychmiast chcą od niej czegoś pilnego... I pewnie by sobie i poczytała, i uściboliła jakiś hafcik, byłby spokój i pełen relaks....gdyby nie zasnęła i nie przespała dwóch godzin ;) No, ale to też odpoczynek w końcu;)!








 Nieco nadal pociągając nosem, pozdrawiam  Was Kochani serdecznie
Wasza (nie)perfekcyjna :*

sobota, 13 września 2014

Opowiem Ci bajkę...part 2, part 3.......i dynia :)

Dzisiaj przydługawo nieco, ale jak obiecałam- ciąg dalszy bajeczki. Zanim jednak oddacie się lekturze- chciałam zaprezentować popełniony przez nas lampion. Jestem przeciwnikiem halloween (może kwestia wiary, a może tradycjonalizmu i patriotyzmu), ale nie mogłam oprzeć się magicznej poświacie pełnej rozproszonego blasku, która okala dyniowe lampiony. Zrobiliśmy więc własny, taki w wersji "fragile" bez szczerzących zęby, powykrzywianych maszkar wyciętych w dyni. Nasz jest kwiatowy i subtelny, wkomponował się świetnie w otaczające nas jesienne klimaty :)


I, by nie przedłużać- obiecane CD.......................     part 1   TU

- Panie Andrzeju, panie Andrzeju kochany! Musi mi pan pomóc!- z trudem opadł na ławę pod ścianą - moja krowa zaraz wyda swoje młode na świat, ale coś jest nie tak. To jej pierwsze cielątko i boję się, że to się może skończyć niedobrze.
Pan Andrzej popatrzył na swoją niedokończoną pracę, potem na sąsiada i zapytał:
- Czy nie ma nikogo innego, kto mógłby....?
- Nie sąsiedzie drogi!- przewał mu przybysz- stary Michał zachorował, a do innych tak daleko!
- W takim razie idę- odparł stolarz rzucając ostatnie rozżalone spojrzenie na deski mające się stać podarkiem dla synka. Zgasił lampę i wyszedł.- Zobaczę tylko, czy Piotruś śpi i biegnę, proszę iść przodem.
Chłopiec smacznie spał, a jego Tata był już w drodze, gdy w pracowni zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
Coś jakby podmuch wiatru przeleciało przez warsztat, czyjeś tchnienie, ruch ręki... W powietrzu dał się słyszeć łagodny śmiech, łuna migających blasków rozjaśniła pomieszczenie. Ktoś bardzo wrażliwy będący w środku mógłby może przez ułamek sekundy dostrzec skinienie delikatnej kobiecej dłoni nad stołem, mgnienie pięknych oczu Pani Andrzejowej- Matki Piotrusia. Nagle jednak wszystko się uspokoiło i zapadła cisza....
Ale czy na pewno?
Na warsztacie stolarza powoli czynił się ruch i dały się słyszeć szmery wśród jego wiernych pomocników.
- A...psik!- rozległo się potężne kichnięcie- a...psik! A...psik!!!
- Na zdrowie Hebelku!- odpowiedział ze śmiechem Młotek.
- Taaa... Na zdrowie. Łatwo ci mówić- burczał Hebel- wszędzie mam wióry i drzazgi!
- Nie przesadzaj- odparło Dłuto prostując trzonek po nieruchomym leżeniu w pudełku- jaka praca jest, to jest-ważne ze ją mamy- podskoczyło do kawałka nie do końca wyheblowanej deski- ależ mnie dziś Pan Andrzej przytępił, no...
- Ty przynajmniej nie zacząłeś rdzewieć- rzekła Piła zeskakując z haczyka, na którym wisiala- czasy nadchodzą ciężkie. Już dawno nie byłam naprawdę potrzebna.
- To masz okazję się wykazać- powiedział Młotek zerkając w stronę Gwoździ. - Hej chłopaki!- krzyknął- ruszcie się, mamy tu chyba zadanie do wykonania!- I zaczął przywoływać pozostałe narzędzia.
Piła przyjrzała się krytycznie kawałkom drewna bezładnie rozrzuconym na stole- No i co my tu mamy..... Początki krzesła? Szafki? Może łóżka? I to ma wystarczyć?
- O czym ty mówisz? - zapytał Hebel nadal plując wiórami- Nie słyszałaś, ze to ma być prezent dla Piotrusia?
- Ale jaki? No, jaki powiedzcie?! Półka? Domek? Może huśtawka? - wrzeszczały Gwoździe tocząc się w stronę innych.
- A skąd my to niby mamy wiedzieć- odparło zdziwione Dłuto- tego to Pan Andrzej nie mówił.
- Co tu dużo gadać- obruszyła się zawsze energiczna Piła- bierzmy się do roboty i zobaczymy co nam wyjdzie!
- No, ale faktycznie, trochę tego mało- zwątpił Hebel.
- Nie narzekaj, tylko przejedź się po tej desce, tu jest nie równo- zakomenderował Młotek- o tak, teraz jeszcze tu.... i tamten kawałek.... świetnie!
I w warsztacie rozpoczęła się gorączkowa krzątanina. Piła wszystkich poganiała ostrząc swoje zęby, Młotek stukał i pukał, a Gwoździe popiskiwały pod jego  uderzeniami. Dłutko równiutko wycinało bajkowe wprost wzory, a Hebel... Cóż, ten po skończonym przez siebie wyrównywaniu powierzchni mógł do woli kichać, pluć i parskać resztkami trocin....
Daleko w głębi lasu, w ciepłej, pachnącej bydłem stajni Pan Andrzej okrywał słomą nowonarodzone cielątko, któremu tak trudno było przyjść na świat. Chociaż cieszył się, że mógł pomóc bliźniemu w potrzebie, ze smutkiem myślał o zbliżającym się nieubłaganie świcie i urodzinach Syna. Jego prezent wciąż przecież leżał w częściach na warsztacie, a w dodatku do domu czekała go daleka droga. Westchnął ciężko i zaczął żegnać się z sąsiadem...
Tymczasem narzędzia otoczyły kołem efekt swej pracy i patrzyły nań uważnie.
- Hmm..- zamyśliła się Piła- czegoś tu jeszcze brakuje..
- Trochę zbyt blady, nie uważacie?- zastanowił się Hebel.
Młotek na te słowa podskoczył do kąta pracowni i zastukał w wieko metalowej skrzyni.
- Hej, jest tam kto? Potrzebujemy waszej pomocy - zwrócił się do puszek z kolorowymi Farbami.
- I wy też będziecie potrzebne - zawołało Dłuto do leżących w szufladzie Pędzli.
Pracowali dalej w skupieniu aż uznali swoje dzieło za skończone. W tym właśnie momencie skrzypnęły drzwi wejściowe do domu.
Zmęczony Pan Andrzej wszedł i rozejrzał się po kuchni. Nalał bardzo już wygłodniałemu kotu mleka i zagotował wodę...
- Zimną mamy noc, Łatku- pogłaskał kota - szybko zagrzeję sie herbatą i muszę skończyć prezent dla Piotrusia- powiedział siadając z kubkiem przy stole- tylko czy zdążę?
Dopiwszy napój rozparł się wygodnie na krześle i przymknął oczy, jak mu się zdawało- na sekundę...
Kiedy je znów otworzył był ranek, piękny choć chłodny, ptaki wyśpiewywały swoje trele za oknem a do kuchni wpadła mała bosonoga postać z oczami pełnymi nadziei.
- Tato, Tatusiu, dziś są moje urodziny, pamiętasz?- skakał dookoła stołu tuląc misia.
- Pamiętam synku- cicho odrzekł Ojciec.
- Tatusiu, a czy ja dostanę jakiś prezent tak jak inni chłopcy ze szkoły?
Tata westchnął głęboko.
- Piotrusiu, muszę ci coś powiedzieć.... zaczął kierując się w stronę warsztatu - wczoraj chciałem zrobić dla ciebie prezent, ale przyszedł sąsiad prosić mnie o pomoc i musiałem...... Ojciec chłopca otworzył drzwi, ale nie dokończył wyjaśnień. W pracowni bowiem, na stole, wśród resztek drewna i równiutko poukładanych narzędzi stał koń na biegunach. Piękny, mieniący się różnymi kolorami; czerwona grzywa błyszczała w świetle dnia, a domalowane niebieską farbą siodło aż raziło oczy swą barwą.
- Tato?!!!- chłopiec rzucił się ojcu na szyję- to najwspanialszy prezent w całym moim życiu!- krzyczał Piotrek- Hurra! Jestem taki szczęśliwy, dziękuję! Szkoda, że Mama go nie widzi- dodał mocno ściskając Tatusia.
- Synku, ja... zabrakło mu słów, więc tylko przytulił chłopczyka, a kiedy ponad jego ramieniem spojrzał na cudną zabawkę, przed oczami stanęła mu twarz ukochanej żony z uśmiechem przykładającej palec do ust..
- Cśśśś...- zdawała się mówić- to tajemnica.
Wtedy stolarz zrozumiał:
- Wiesz Synku, Mama chyba wie, że go dostałeś. I masz rację, to naprawdę udany prezent, wspaniały KONIK NA BIEGUNACH!

KONIEC

Autor: (nie)perfekcyjna Aalex ;)


Dziękuję wszystkim Czytelnikom za cierpliwość i wytrwałość w dotarciu do końca.
Kochani, czytajmy naszym Dzieciom. Dwadzieścia minut dziennie. Codziennie. Albo i duuuużo dłużej! :)
Pozdrawiam serdecznie,
Wasza (nie)perfekcyjna  :*

poniedziałek, 8 września 2014

"Jak minął dzień?...."

A właściwie weekend? Bo nam szybko. Stanowczo za szybko...:/
Najgorsze, że naobiecywałam efektów końcowych moich cukierniczych wypocin  i...... nie ma. Ale będą będą :)


Dzisiejsze migawki weekendowe też marne, wszystkie urządzenia elektroniczne bowiem postanowiły odmówić mi posłuszeństwa.
W sobotę zgodnie z planem po odhaczeniu wszelkich spraw musowych (wydobycie z pola ziemniaków i części warzyw, koszeniu trawnika etc etc)pojechaliśmy świętować jubileusz Rodziców. Na temat prezentów w postaci tortu i właściwych podarków będzie osobny post, gdy skopiuję zdjęcia od Mamy. O swoim aparacie zapomniałam zupełnie, a telefon postanowił sobie paść. I już nie wstać. Nie ma więc także relacji z grzybobrania w sobotnie popołudnie. A szkoda bo byłoby co pokazać.
Na szczęście przedwczoraj grat mój zmienił zdanie odnośnie dalszego służenia mojej skromnej osobie i mogę pochwalić się kilkoma kadrami z niedzielnej wycieczki...



 Wybraliśmy się do oddalonej o kilkanaście kilometrów Kalwarii Zebrzydowskiej, na Pielgrzymkę Rodzin. Atmosfera tego miejsca zachwycająca, piękna pogoda, ks. Kardynał Dziwisz wspaniale przemawiający.. Ogólne wrażenia bardzo dobre, no, może pomijając kilku niecierpliwych kierowców, którzy po zakończeniu mszy nie mogli poczekać chwili na rozejście się tłumów, tylko zaczynali weń cofać, nie zważając na starsze nieco zdezorientowane osoby, czy maleńkie dzieci w wózkach. Nie jestem pewna, czy ten pośpiech jednak im się opłacił, bo Panowie policjanci baaaaaaardzo serdecznie się nimi zaopiekowali (podejrzewam, że ich punktami i nadmiarem gotówki też- poleciało kilka mandatów:))

 Nam się nie śpieszyło, udaliśmy się więc w odwiedziny do znajomych i ich inwentarza, (można do nich zajrzeć i poczytać tu i tu  ) w tym Benia- osiołka wożącego aktorską postać Chrystusa w scenie wjazdu do Jerozolimy, który jednak średnio kwapił się do pozowania. Co innego koza;) Pogoda cudna, dziecięcia ucieszone, my "odpocznięci", a ona.... najedzona. Naszymi ciastkami i uchwytami plecaka :)



Po powrocie zachciało nam się jeszcze złapać trochę wiatru w żagle (a był on cieplutki i delikatny), pospacerować i nacieszyć oczy widokami zaserwowanymi przez coraz bardziej jesienną Matkę Naturę...

...a ja jak zwykle musiałam co nieco Jej podwędzić i po swojemu wykorzystać :)


A Wy, Kochani korzystajcie do woli z uroków wczesnej jesieni, jaką dane nam jest się cieszyć, bo podobno moje marzenia mają się spełnić i caluteńki wrzesień ma nas zachwycać cuuuuudowną pogodą!!
Pozdrawiam Was serdecznie,
Wasza (nie)perfekcyjna :*

czwartek, 4 września 2014

Bawię się....

....w cukiernika :)
Dziś króciutko, bo czasu mi szkoda. Chodził za mną od dość dawna jakiś efektowny torcik. Okazja jest- ćwierćwiecze pożycia małżeńskiego moich Rodziców i okrągłe urodziny Mamy. Mam pecha jeśli chodzi o masy tortowe, albo zbyt mdłe, albo zaczynają się ścinać. Odgrzebałam więc przepis na cukrową masę plastyczną, z którego korzystałam dekorując tort na szóste urodzinki Młodego i lepię....i lepię...i lepię... Uff...gdzie tam jeszcze do końca.....




Przepis na CUKROWĄ MASĘ PLASTYCZNĄ:
*80g glukozy w proszku
*700g przesianego cukru pudry
*łyżka żelatyny
*6 łyżek wody
*łyżka oleju

W kąpieli wodnej podgrzewamy uprzednio namoczoną w podanej ilości wody żelatynę aż do rozpuszczenia. Po przestudzeniu dodajemy olej, glukozę i stopniowo dosypując cukier puder wyrabiamy. Ja robię to ręcznie, ale podobno można skorzystać z pomocy robota kuchennego. Masa ma być gładka, plastyczna i nie klejąca, ilośc cukru można modyfikować zależnie od potrzeb, duży wpływ na konsystencję masy ma jego jakość i rodzaj. Można dowolnie barwić, ale nie płynnymi barwnikami (polecam w formie pasty, bo te proszkowane trudniej równomiernie wrobić w masę).



I tak mi zejdzie pewnie jeszcze dłuuuugo, a tu jeszcze prezenty na obróbkę czekają.. Podzielę się z Wami efektami końcowymi, o ile coś mi z tego wyjdzie :/



Pozdrawiam gorąco, słodko i klejąco
Wasza (nie)perfekcyjna :*

środa, 3 września 2014

Wspomnień czar...

Kochani, dziś trochę refleksyjnie i melancholijnie, ale czasem właśnie tak trzeba.
Mam w swym posiadaniu wiele cennych dla mnie skarbów... Tylko dla mnie, bo właściwa ich wartość materialna pewnie nie przekraczałaby kilku złotych, ale ja traktuję je z ogromnym pietyzmem, bo łączą się z czymś ważnym, cechuje je masa wspomnień. Taaa, wiem - jestem sentymentalna :)
Tych rzeczy jest sporo, medale mojego zmarłego dwadzieścia dwa lata temu Dziadka, którego tak naprawdę nie dane było mi poznać, szpitalne opaski moich Szkrabów przydzielone im zaraz po narodzinach, pierwsza róża od Męża i cała masa zdjęć moich krewnych jeszcze z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Chcę jednak zaprezentować swoiste perełki w tej kolekcji (dosłownie i w przenośni), ale po kolei...




Rok 1930, Lanckorona. Na świat przychodzi moja Babcia. Czasy jej dzieciństwa były trudne, zwłaszcza po roku '39. Siedmioro rodzeństwa, ciężkie warunki mieszkaniowe, większość inwentarza zabrana przez okupanta na tereny przyfrontowe. Dziesięcioletnia dziewczynka z warkoczami po pas biegnie roześmiana przez pola, a mamą i siostrami. Na odpust w Kalwarii. Skąd ten uśmiech? Bo w ręku niesie buty które dostała od Taty i po przemierzeniu na bosaka tych kilku kilometrów, Mama przed samym Klasztorem pozwoli jej je założyć i pokazać koleżankom. Nie zawsze jest tak wesoło. Jedna z sióstr w wieku dziewiętnastu lat umiera. Brat boi się jechać na roboty przymusowe do Niemiec i zostaje zabrany do obozu Grossrosen. Najstarsza siostra służąca nieopodal co kilka dni ryzykuje życie i przerzuca węzełki z żywnością przez płot- dla niego i kolegów. Na szczęście strażnicy mają jakieś resztki serca i zdają się jej nie zauważać. Kilkunastoletnia panienka (moja Babcia) by pomóc Mamie biega na targ i sprzedaje co nieco, trochę masła, kilka jajek. Pojawia się miły pan w oficerskim mundurze, mówiąc, że kupi wszystko, tylko trzeba zanieść mu to do domu. Wyprawa za miłym panem z radości na czekające kilka groszy zarobku kończy się porzuceniem swego towaru i ucieczką z krzykiem, bo oficerskie intencje nie były całkiem czyste.
Dziewczynka dorasta, wyprowadza się  z Ojcem na Zachód, za chlebem. Ojciec jednak wkrótce umiera, a ona ciężką pracą w Świdnickiej wytwórni porcelany stara się zarobić na życie i wspomożenie Mamy. Co kilka dni idzie do sąsiedniej wioski pomagać bratowej w gospodarstwie i tam wpada w oko pewnej starszej pani, bo zaradna, gospodarna- "obrotna" jak to się mawiało. Koniec końców syn owej pani jest a właściwie był moim Dziadkiem. Potem bywało różnie, jak w Bollywoodzkim kinie- "Czasem słońce, czasem deszcz". Kilkusetkilometrowe przeprowadzki przestały robić na niej wrażenie. Z czystego, schludnego mieszkanka za namową rodziny młode małżeństwo przeniosło się do PGR-owskich zabudowań. Bo pojawią się dzieci, bo tam łatwiej o utrzymanie.... Najłatwiej było o myszy biegające nawet po pionowej ścianie i świnie zaglądające przez niedomykające się okno. Chciała mieszkać blisko Matki- na przeszkodzie stawał ganiający z siekierą wiecznie pijany krewny. Znalazła kąt u przyjaciół- do ich rodziny wszedł ktoś z totalną awersją do dzieci (a było ich już wtedy troje) graniczącą z agresją. Wreszcie osiadła na stałe. Była praca dla męża, dzieci dostały poczucie stabilizacji, znalazła się praca dla niej... Z czasem dzieci zaczęły wyfruwać z gniazda, pozakładały rodziny. Ona nie próżnowała, potrafiła zająć się trzymiesięcznym wnukiem, by rodzice mogli pojechać na wczasy, potrafiła cały okres wczesnoszkolny dwa kilometry, niezależnie od pogody doprowadzać wnuczkę do szkoły. Często wybierała okrężną drogę "przez stawy" by ucieszyć kochającą spacery dziewczynkę (dziękuję Babciu!), a opiekę tą łączyła z pracą zawodową. Czas jednak płynie nieubłaganie dla wszystkich. Jeden z braci ginie pod kołami pociągu, z Francji przychodzi depesza o śmierci drugiego...po miesiącu od pogrzebu.  W wieku sześćdziesięciu dwóch lat Los, a raczej rak zabrał jej męża, a ją samą dopadała choroba po chorobie.... Oj namnożyło się ich, lecz nie poddawała się, nadal starała się być aktywna, lubiła mieć swoje zdanie i swój własny, niezmienny plan dnia. Ranek 22. lipca 2014 roku był ciepły, ładny. Rzadko w sumie ostatnio spotykany, bo wszyscy najbliżsi znaleźli się "na miejscu", wnuczka spędzała w Polsce urlop, wnuk zbliżał się do granicy... Chyba chciała, by wszyscy byli przy niej, wiedziała jaki czas wybrać by zasnąć po raz ostatni. Zmarła w wieku osiemdziesięciu czterech lat, pozostawiwszy czworo dzieci, siedmioro wnucząt, dwunastu prawnuków, całą masę wspomnień, ciepła i miłości.....

Siedem lat temu, przed moim ślubem dostałam od Niej prezent- niby drobiazg, dla kogoś innego to parę plastikowych koralików. W czasie gdy weszło w Babci posiadanie kosztowało pewnie sporo- czasy komunizmu- teraz może kilka złotych. Ja jednak nie zamieniłabym tego za pieniądze i złoto, za majątek i bogactwo. Mój najpiękniejszy i największy skarb......

.....podniszczony, napiętnowany duchem czasu. Moje perełki. Wiem, muszę oddać je do naprawy, ale jakoś nie mogę się na to zebrać... Nie chcę by ktoś, by przywrócić im dawną świetność ich dotykał, rozłożył na części pierwsze, potraktował jak codzienną czynność w wykonywanym zawodzie.. I coś czuję, że sama postaram się je naprawić, by mogły być przeze mnie noszone na specjalne okazje, by w ważnych dla mnie momentach znajdowały się blisko mego serca, bo w sercu już na zawsze pozostanie ich pierwsza właścicielka.



Kochani, okazujcie bliskim swą miłość, pokażcie że są dla Was ważni, bo czasem może się okazać, iż ten właśnie dzisiejszy, poranny uśmiech na Waszej twarzy, czuły gest, miłe słowo będzie dla kogoś ostatnim.
Pozdrawiam,
Wasza (nie) perfekcyjna :*


wtorek, 2 września 2014

Ostatnie tchnienie lata......

.....czyli kolejne weekendowe migawki.

(Na początek wyjaśnienie- z powodów technicznych przez kilka dni odcięci zostaliśmy od świata wirtualnego. Ten post miał zostać opublikowany wczoraj, więc wszelkie opisy i znaczniki czasowe odnoszą się do poniedziałku, za zagmatwanie przepraszam :))


Miesiąc sierpień właśnie dobiegł końca, nie wiem jak Wy, ale ja odczuwam to w dwójnasób, po pierwsze pogoda powoli robi się bardziej jesienna, a po drugie dziś po raz kolejny "zaliczyliśmy" rozpoczęcie roku szkolnego. Oj zacznie się, zacznie.... nowe obowiązki, nowe przyjaźnie, nowe kłopoty, radości i smutki. Na szczęście mój Syn pała do szkolnictwa, nauki i oświaty miłością wielką i nieograniczoną :).
W tych zakręconych jak zawsze przygotowaniach do uroczystości pierwszowsześniowych w ciągu minionego weekendu nie mogło jednak zabraknąć chwili relaksu, refleksji nad naszą egzystencją, planów na przyszłość, długaśnych spacerów i salw dziecięcych śmiechów. A jako że po dniu dzisiejszym od nadmiaru wrażeń (zawsze chyba będę to przeżywać bardziej niż moje dziecko:)) myślenie mnie nieco boli- odsyłam Was Kochani do paru wspomnień zamkniętych w kadrze, by już nie przynudzać :)


Ażeby zażywać zasłużonego odpoczynku- należy na niego zasłużyć. Powyżej zbiory mojego Starszaka, który wybrał się z Babcią na grzybobranie, a mamusia choć ucieszona nieziemsko musiała chcąc nie chcąc dobrą godzinkę z nożykiem spędzić i przygotować owe skarby do zasuszenia :)


Spacer musi być! To jeden z naszych ulubionych sposobów na wspólne spędzanie czasu, obcowanie z przyrodą, ruch na świeżym powietrzu, rozmowy na temat otaczającej nas natury i obserwowanie śladów i zachowań napotkanych po drodze zwierzątek...



Niedzielnej pogodzie wprost nie można było się oprzeć, zwyczajna droga do sklepu zamieniła się w pokaz pełen energetyzujących, zniewalających kolorów......




..... mogliśmy również obejrzeć cudeńka jakimi Matka Natura raczyła nas już na samym początku jesieni obdarzyć. Nie byłabym sobą, gdybym części z nich nie skradła, by móc "zakonserwować" jako półprodukty do dekorowania przestrzeni wokół nas, ale o tym innym razem :)




Aby do końca umilić dzieciakom wakacje w ostatnie sierpniowe popołudnie zabraliśmy ich do Babci na wieś. Niby u nas też "wsiowo":) ale to jest wieś prawdziwa, gdzie zamiast budzika jest kogut, zamiast sklepu warzywniak, spiżarnia i obórka, w obejściu dumnie ryczy krowa a drób gania się po podwórku. I zwierzyniec przybierał takie wdzięczne pozy, że zbrodnią byłoby nie uwiecznić tego na zdjęciu! 

Pozdrawiam Was serdecznie, życząc wszystkim Dzieciom samych sukcesów w szkole a ich Rodzicom siły, wytrwałości i cierpliwości...
Wasza (nie)perfekcyjna :*

Translate