...czyli dlaczego nie ulegam stereotypom :)
Właściwie jeszcze nie wskakuję na blogosferowe wysokie obroty.... Mój "dostęp" do sieci bywa nadal czasami zaburzony, a czasem wcale go nie ma.
Jednak po trzech miesiącach życia w nieco innych warunkach "klimatycznych" niż dotychczas nie mogłabym nie podzielić się z Wami pewnymi spostrzeżeniami.
Pamiętacie jak pisałam, że życia na wsi nie zamieniłabym na inne? Otóż- zamieniłam. I choć czasem brakuje tego, co najbardziej we wsi kochałam- staram się czerpać radość z miejskich uroków.
Blokowisko..... Brr - jak dla mnie nazwa straszna, no bo z czymże to się kojarzy? Tony betonu, bure bloki z obdrapaną elewacją, fetorkowate śmietniki i wałęsające się na spółkę z wyliniałymi kotami, wrzeszczące i skaczące po trzepakach dzieciaki..??!! Hmm.... zalatuje nieco PRL-em, ale wśród niektórych moich "wiejskich" znajomych takie właśnie przekonanie nadal panuje.
Czas położyć kres mylnym stereotypom- elewacja odnowiona, beton owszem, jest, ale poprzetykany zielonymi skwerkami z ławeczkami i przyjaznymi dzieciom placami zabaw, kociska odkarmione i w ilościach "do zaakceptowania", a dzieci grzeczne i przeurocze. Sąsiedzi sympatyczni a brak rozległej wiejskiej przestrzeni jest rekompensowany wszelkimi ośrodkami handlu, komunikacji, kultury i rozrywki będącymi "tuż za rogiem". Słowem- da się żyć.
W niedawnej rozmowie z koleżanką, która samą siebie określa jako "baba ze wsi" poruszyłyśmy temat...hmm... no nazwijmy to...miejskiej młodzieży. Z doświadczenia wiem (wychowywałam się na niewielkim osiedlu), że czasem bywają to osoby dość...problematyczne.
Zamknij oczy. Słyszysz "blokers". Co widzisz?
........krok w kolanach, daszek na bakier, mina "bez kija nie podchodź" a tle graffiti, puste puszki i ew. jakiś dymek z "marysi"???
No to źle widzisz. Za wąsko. Za blisko.
Moi.. hmm... koledzy z dzieciństwa faktycznie najczęściej widywani byli na zdewastowanym przez siebie przystanku PKS z puchą w łapce, petem w drugiej, urządzający sobie zawody w pluciu na odległość, albo w przejeżdżające auta. No, ale przynajmniej elokwencji nie można było im odmówić- potrafili odmienić większość znanych przekleństw i wulgaryzmów przez wszystkie możliwe czasy, osoby i przypadki... Zdolniachy. Może dlatego trochę obawiałam się wieczornego wyjścia do sklepu oddalonego o rzut beretem, czy przemaszerowania obok grupki okupującej przyblokową ławeczkę.
Ale.... no coż- znów nie trzeba kierować sie stereotypami.
Kilka migawek dla wyjaśnienia:
Wieszam pranie na balkonie. Pode mną, na chodniku trzech dryblasów gasi papierowy i zaczyna kiciać. Zn. się "kici kici kici"- na kota. Zbiegło się trochę tego inwentarza- pomyślałam, że wejdę do środka, bo nie chcę patrzeć na znęcanie się nad zwierzętami..... A panowie wyjęli z kieszeni kocią karmę i dalejże zachęcać stworzonka do jedzenia. Po czym.... Pogłaskali najbliżej stojące kociska i poszli do domu.
Palę papierosa przed blokiem. Nieco chybotliwym krokiem, z psem na smyczy zmierza ku mnie ze trzy razy ode mnie większy "chłopiec", torba z zakupami, na wierzchu butelka piwa. Idzie do mojej klatki. Zahaczył mnie tą torbą. I co usłyszałam? "Przepraszam PROSZĘ PANI (hmm....czas na botoks? ;)), wszystko w porządku?". Z krzywym usmiechem wybąkałam, że OK, więc wcisnął guzik na domofonie: "No, mamuś, otwórz- wpuszczę tylko Demona (pies chyba....) na górę i lecę, pani Xińskiej zakupy zrobiłem to podrzucę od razu". Yyyyyy.... bez komentarza.
Wracam z pracy. Obok kościoła, bo po drodze mam. Na tablicy ogłoszeniowej młody duchowny wiesza jakąś informację, a z naprzeciwka zmierza kilku przedstawicieli w/wym grupy, subkultury czy jak to tam zwać. Coś tam gadają między sobą, czapeczki a'la 50Cent zasłaniały im prawie twarze, łapunie w kieszeniach.. Mijają kościół i księdza.... I? Czapki z głów, piękniutko się przeżegnali i dobiegło mnie "Szczęść Boże, co tam u księdza?" Hmm.....
Chcieliśmy z mężem wnieść na drugie piętro pewien upierdliwy mebel- na płasko nie zmieścił się w drzwiach, a na stojąco we dwóch za Chiny się go nieść nie dało. Z góry schodziło właśnie trzech młodych panów w charakterystycznych strojach. Jak zobaczyli, że się na klatce ze ślubnym i tym balastem nie wyrabiamy, rzucili się pomagać, wyrzucając mnie właściwie do mieszkania, że to nie dla mnie. Szybciusieńko wytachali na górę. Poprosiłam, żeby postawili mebelek pod drzwiami, bo musimy z mężem jeszcze łóżko przesunąć i żeby weszli - może piwa się napiją( nieco głupawo było mi kompocik proponować)? No to weszli. Zdjęli czapki. Wytarli buty. Rzucili się łóżko przesuwać. Wnieśli kolosa i ustawili na swoim miejscu. Po czym podziękowali za piwko, bo jeszcze wcześnie, a wieczorem jeszcze "jeden musi brata popilnować, drugi idzie na "nockę" bo ma dyżur (nie dosłyszałam gdzie), a trzeci po mamę do pracy podjedzie, bo coś zimno dzisiaj".... Boże. Ja chcę więcej! Mogą mnie sami tacy ludzie otaczać!
A stereotypy? Niech się idą paść! Pamiętajmy Kochani, że stereotypy mylą :)!
Pozdrawiam Was serdecznie,
Wasza (nie)perfekcyjna :*