piątek, 31 października 2014

A światłość wiekuista.......

.....niechaj Zmarłym przyświeca. Nie tylko w dniu 1. listopada......

Mniej więcej w co drugą niedzielę jesteśmy w naszej rodzinnej miejscowości. Jako wierzący- także na Mszy. Potem odwiedzamy parafialny cmentarz.... Długi spacer pełen zadumy nad kruchością ludzkiego życia, pełen refleksji nad tym, co czeka nas po drugiej stronie. Coraz dłuższy.... Bo coraz więcej grobów do odwiedzenia przybywa. A nad każdym chciałoby się pomodlić, nad każdym na trochę zatrzymać i powspominać. Z Babcią przecież tak niedawno się śmiałyśmy..... Chorej Cioci wydawałoby sie dopiero co poprawiałam poduszkę... Przekomarzaliśmy się z Wujkiem..
Tu- Kolega męża ze szkolnej ławy- 25 lat, zmarły tragicznie.... A tu Sąsiadka, rozmawiałyśmy- zdawałoby się że wczoraj- o rozpoczęciu roku szkolnego i dzieciakach....
Gdzieś położymy kwiaty, gdzieś zapalimy znicze....
Dzień Wszystkich Świętych powinien być czasem szczególnej modlitwy za Zmarłych, czasem uczestnictwa w nabożeństwach, nawiedzania cmentarzy... A czym jest? Krótko- wielką rewią mody, peanem na cześć komercjalizmu i konsumpcjonizmu. Nie będę się powtarzać- genialny, obszerny artykuł na ten temat znajdziecie u Arcadii.  
Piękny, nawiązujący do tematu utwór umieściła też Basia na swoim blogu.
Ja przytoczę pewne zeszłoroczne zdarzenie. Na jednym z cmentarzy, w dniu 1. listopada, czteroosobowa rodzinka stoi nad grobem- pewnie kogoś z rodziny. Mama i tata skupieni, kilkuletni synek widocznie znudzony, ale grzeczny. Córka- lat naście wyraźnie zniecierpliwiona co rusz zerka w wyjęty z kieszeni wyświetlacz telefonu i poklikuje w tempie światła. Matka upomina- raz... drugi... Wreszcie nie wytrzymuje i wypala szeptem w dziewczęce ucho: "Dosyć! Zamknij oczy. Wyobraź sobie przyszłość! Za kilkadziesiąt lat to Ty, tak jak każdy leżysz w grobie i czekasz na miłosierdzie i modlitwę, a Twoi bliscy mają to gdzieś i w najlepsze smsują i bawią się telefonem!!"
Brutalne? No, może- ale podziałało!!!

Zastanówmy się więc co w tym dniu ( i nie tylko) jest najważniejsze. 

Ja na razie kręcę i kręcę i kręcę.... wianki na groby. Takie kojarzące mi się z naturą, z prostotą i trochę z minionymi czasami....Pachnące, z prawdziwych gałązek... Tylko kwiaty daję sztuczne- nie cierpię ich, ale w porównaniu z żywymi, np. chryzantemami zachowują ładny wygląd o wiele dłużej.
Właściwie to jestem na półmetku, nawet korzystając ze słonecznej pogody uwieczniłam część na zdjęciach i już chciałam dodać je do tego wpisu....ale adapter do karty się zapomniał od Mamy...
Dzisiaj więc bezzdjęciowo :)

Kochani, w tym nadchodzącym czasie, tak szczególnym, chcę Wam życzyć przede wszystkim spokoju, byście znaleźli chwilę na refleksję, na odpoczynek.... Podróżujcie szczęśliwie- chyba lepiej nie zdążyć na Mszę, na cmentarz, czy umówione spotkanie, niż nie dotrzeć tam wcale...


I mała errata: udało mi się skopiować zdjęcia do gratopodobnego urządzenia kompem zwanego i oto są:






Pozdrawiam serdecznie, 
Wasza (nie) perfekcyjna :*

poniedziałek, 27 października 2014

Trochę jesiennych inspiracji....




...czyli moje "must have" tego sezonu. Zawsze kojarzyło mi się to z modą, odzieżą i dodatkami- więc jak zwykle postaram się złamać stereotypy :)

 Oczywiście poniższe zdjęcia pochodzą z niesamowitej KOPALNI POMYSŁÓW, gdzie zaglądam kiedy tylko mam jakąś wolną chwilkę... :)

 
Szarlotka , bez której niedzielne popołudnie nie byłoby prawdziwie jesienne.



 
Tak, tak tak!!!... My też wykorzystamy skarby jesieni, by upiększyć nasze otoczenie.....


.....ale najpierw należy duuużo spacerować, by te skarby zdobyć :)




I takie........                                                   i takie.......


......o- i takie "cosie" też mamy w planach!!



Nadchodzący listopad rozpoczyna się od Wszystkich Świętych- czasu, w którym odwiedzamy i upiększamy groby naszych bliskich Zmarłych.. Myślę jednak, ze tak jak w Kościele cały miesiąc poświęcony jest Ich pamięci, to i my powinniśmy polecać Ich w myślach i modlitwie nie tylko w tym jednym świątecznym dniu...

I chyba nawet nasza pamięć i modlitwa jest dla tych Duszyczek ważniejsza, niż dziesiątki palonych zniczy i kwiatowych wiązanek, które prędzej czy później zniszczeją.....



Źródło: Grafiki Google

Oczywiście w odpowiednim czasie na naszym balkonie zawiśnie flaga..... Bo to dla nas ważne, bo czujemy się Polakami, bo mamy co świętować i chcemy nauczyć patriotyzmy następne pokolenie....




Dodaj napis

Aby trochę jednak wkraść się w kanon- jakąś modową zachciewajkę też mam!

Jako że coraz chłodniej, czapa musi być:) W tym wzorze totalnie się zakochałam i staje się on moim jesiennym wyzwaniem szydełkowym :) I będę ową czapkę musiała jakimś cudem wcisnąć pomiędzy dziergane gwiazdki i aniołki....




Nie jestem osobą przesadnie  zorganizowaną, ale odkryłam coś, dzięki czemu swoje nieco oględnie zarysowane plany mogę upchnąć w jednym miejscu. A dodatkowo tworzenie takiej "karty kalendarzowej" stało się dla mnie wielką frajdą :) Pomógł mi w tym pakiet Open office z niezawodną do takich celów zakładką rysunkową :)
Wydrukowana karta wisi sobie obok kalendarza ściennego, więc łatwo mi zsynchronizować plany z datami. Widzę też, że mamy większą motywację do działania.. Nie ma już "Tak, tak wybierzemy się do Was.... KIEDYŚ". Teraz mamy jakno określony cel: w listopadzie jedziemy do XXX, na początku miesiąca dopasowując to do zawodowych grafików wpisujemy datę i ....jedziemy :)

Tak ogólnie przedstawia się mój listopad, nie uwzględniając w nim planów dot. pracy zawodowej... 
Bardzo z przymrużeniem oka- ale to mnie właśnie cieszy ;)


Grzejąc łapki kubkiem herbatki pozdrawiam Was Wszystkich serdecznie w ten zimny, nieco mglisty, ale jednak momentami słoneczny- jesienny dzień, 
Wasza (nie) perfekcyjna :*

poniedziałek, 20 października 2014

A gdyby tak bez tytułu...?

Gdzieś hen na krańcu świata tego, 
jest miejsce do którego wracać chcę, 
miejsce, gdzie nie grozi mi nic złego, 
gdzie ukojenie duszy mej.
Tam, gdzie jesień znów dobrnęła, 
tocząc blasku swego czar
gdzie me serce pozostało... 
Chcę dziękować za ten dar:
Dzięki Mamo, Tato dzięki-
za prawdziwy azyl mój, 
pięknem swym urzekający
i za pracy Waszej znój......  *






*Ręki sobie uciąć nie dam zważywszy na postępującą sklerozę, ale jest to fragment jakiejś mojej pracy konkursowej lat szkolnych.... Zwał jak zwał- oddaje moje uczucia :)

Zeszłotygodniowe zdjęcia z maleńkiego, cudownego zakątka jakim poprzez lata pracy, poświęcenia i "dopieszczania" stała się działka moich Rodziców.

Pozdrawiam Was serdecznie-
Wasza (nie)perfekcyjna...... :*

poniedziałek, 13 października 2014

Tortowy smak upływającego czasu i konfrontacja literatury.....

....czyli mini- impreza urodzinowa i porównanie książek o zdawałoby się tej samej tematyce.

Niezły misz-masz, ale ja tak czasem mam. Co w mojej głowie to na blogu, a że w głowie zdarza się dość wybuchowa mieszanka... :)

Wraz z dniem 11. października Syn mój Pierworodny skończył lat siedem. Wiek nader poważny, toteż impreza bez nadmiaru kolorowych pierdółek, dziesiątków balonów (kilka dla rodzinnych Beniaminków się znalazło) i dziecinnych zabaw. Jest to przytoczona opinia i wola Solenizanta :)
Liczba gości ograniczona do najbliższej rodziny więc i nie napracowałam się wielce, w miarę szybko uporałam się z zaplanowanym i w sobotni wieczór nad "garem" prawie skończonej sałatki dopadła mnie refleksja... Młoda jestem... i tak cholernie stara!!! Młoda, bo dopiero w przyszłym roku stuknie mi ćwierćwiecze żywota mego, a stara, bo......no nie wiem. Może to za sprawą "dorastania" moich pociech, może dawnych nauczycieli witających mnie jako macierz z trójki klasowej w szkole słowami "O matko! to już pierwsza klasa??!!", może fakt ilu moich bliskich już odeszło, ile przyjaźni i znajomości przewinęło się przez moje życie i moje serce, ile udało sie nam wspólnie osiągnąć a ile spartaczyć... Nie wiem, poczułam się przez chwilę jakbym miała sobie swój wiek podwójnie policzyć, absurdalne wprost uczucie ;) Ale uświadomiło mi, że trzeba ten swój wózek pchać do przodu, że funkcjonując nadal z taką intensywnością zdarzeń i przeżyć za kolejne kilka czy naście lat bogatsza będę w spory bagaż doświadczeń, oby tylko pozytywnych :)....A potem ocknęłam się z letargu i pobiegłam szukać świeczki "siódemki". Zakupionej ongiś i schowanej "tak, żeby nie zginęła" więc do znalezienia nie łatwej :) Ale znalazłam i w torcie zainstalowałam. A tort jeszcze bez świeczuszki prezentował się tak:

Motyw oczywiście ostatnimi czasy jednaki- morze, morze, morze....i piraci! I naprawdę ledwo udało mi się Dziecia nakłonić by nie była to piracka bandera z pokaźnych rozmiarów trupią czachą (by nie ryzykować "babcinego" zawału:)), tylko mapa skarbów, a raczej coś, co mapę przypomina. Zdolności moje są jednak ograniczone więc wyszło jak wyszło, ale nawet smakowało :)

Zadowoleni Goście rozeszli, a właściwie rozjechali się do swych domostw.
I znów przy sprzątaniu pozwoliłam myślom płynąć a one podryfowały w czasie dość daleko, bo do czasów okupacji sowieckiej w Polsce.. (uprzedzałam, że misz-masz ;))
Wszystko to za sprawą przeczytanych w ostatnim tygodniu książek, które to skonfrontować musiałam z pierwszą pozycją literacką w moim życiu o tej tematyce.
W ręce wpadły mi ostatnio "Inny świat" Herlinga- Grudzińskiego znany mi jeszcze z przygotowań do matury i "Imperium" Kapuścińskiego. Obie książki oscylują wokół sowieckich wywózek, łagrów i wszelakiego ludzkiego nieszczęścia. Treści przybliżać nie będę, bo nie w tym sęk (odsyłam do bibliotek, antykwariatów czy księgarni) zaznaczę tylko jasno, że tak jak większość wspomnień Sybiraków, Zesłańców i Więźniów polskich przesycona jest bólem, cierpieniem i niedolą, głodem, skrajnym ubóstwem, pracą ponad siły i wyjątkowym okrucieństwem Okupanta, co przekłada się na ogromną nienawiść względem niego. I chociaż tragiczne, to jednak wydaje nam się całkiem naturalne- bo taką prawdę o II Wojnie Światowej znamy.
Ja jako dziecko poznałam co innego.
Mając lat kilka lub prawie kilkanaście, jako niereformowalny mól książkowy niejednokrotnie przeglądałam babciną biblioteczkę, ustawicznie domagając się pozwolenia na czytanie treści wszelakich- często stanowczo nie dla dzieci.
Pewnego razu nie upomniałam się o zgodę- na pierwszej stronie starej, podniszczonej nieco książki z datą wydania 1958 bodajże, wyraźnie było napisane: dla dzieci od lat 9. Hurra!! i nos w lekturę.
Janina Broniewska "Siostrzeńcy Ciotki Agaty". I tu już nieco o treści napomknąć muszę, bo nie znam wielu, którzy spotkaliby tę powiastkę na swej czytelniczej drodze.
Tytułowa Ciotka bierze pod swe skrzydła dziesięcioletniego Jasia, któremu matkę faszyści na ich oczach zamordowali i udają się z resztą polskich "uchodźców", pociągiem wgłąb Rosji Radzieckiej, do kołchozu. Już w trakcie podróży Sowieci- "pomocny naród" opiewają superlatywy, a to gorąca kąpiel, a to ciepla strawa.... Po dotarciu na miejsce jest jeszcze wspanialej, łaźnie parowe, paczki papierosów, wiadra świeżego mleka, nowa odzież i bielizna. Pyszne, sycące jedzenie w stołówce, schludne mieszkanie u przydzielonej staruszki, gdzie dwie izby i ganeczek zajmują tylko trzy osoby.
Uczciwa praca w kołchozowym ogrodzie, całkiem nieźle płatna i z gratisami w postaci kozy czy gęsi, nieograniczona swoboda poruszania się, wieczory z włóczkowymi robótkami przy gorącym piecu.... Pamiętajmy- tu mowa o polskich zesłańcach!
Wniosków na powyższy temat wyciągać nie będę, bo nie mam ku temu kompetencji. Powiem tak- gdy w czasie nauki historii poniekąd zmuszona byłam zetknąć się z PRAWDĄ- płakałam. Płakałam trochę nad realnymi losami wysiedleńców, a trochę nad własną naiwnością....
No, może jeden malusieńki wnioseczek, niekoniecznie w odniesieniu do literatury tak w temacie zupełnie ogólnym- dzieci nie należy okłamywać (uwaga nawet z bocianem ;)), dzieci mają baaardzo dobrą pamięć!!!
Jakoś smutnawo się zrobiło...

Na pocieszenie więc...


...trochę kolorów....



....jesiennych skarbów.....


...i moje zeszłotygodniowe Słodziaki :)


Pozdrawiam Wszystkich serdecznie
Wasza (nie)perfekcyjna :*



wtorek, 7 października 2014

Weekendowe zaległości...

...czas nadrobić... Podejrzewam, że w najbliższym czasie wydarzenia z naszego małego światka relacjonować będę z opóźnieniem i hurtowo.
Październik w naszym terminarzu zawsze jest miesiącem napiętym- w tym roku jakoś nawet szczególnie. Na wasze blogi jednak staram się skrupulatnie zaglądać i być na bieżąco :)

Wspomniany wyżej weekend to mieszanka masy atrakcji, chwil słodkiego lenistwa, okrrropnego zimna i pięknego słońca :)
Spędziliśmy go właściwie w całości u moich Teściów, gdzie "ulokowaliśmy się" zaraz po sobotnim Rodzinnym Festynie w naszej szkole. Impreza organizowana w szczytnym celu, a i mój Pierworodny miał w tym swój udział, więc chcąc nie chcąc, wyciągając w szafy zimowe czapki i rękawiczki (temp. w najcieplejszym momencie dnia osiągnęła... 11 st??!!) trzeba było iść.
W czerwcu, na tydzień przez końcem roku szkolnego doszczętnie spłonęła szkolna sala teatralna. Nie byle jaka sala, miejsce spotkań młodzieży szkolnej i absolwentów z kulturą i znakomitymi osobistościami... Wszyscy jednak ochoczo wzięli się do pomocy i pracy, szorowali, czyścili, malowali, prali.... i zorganizowali festyn pod hasłem "Co by się nie działo teatr musi trwać". Dochód przeznaczony na remont sali i zakup strojów i dekoracji teatralnych.

A pociecha ma Krakowiaczka wraz z klasą na scenie wywijała.....

...oczywiście Młodszy Brat nie może być gorszy :)


Zmarzliśmy okrutnie, ale naprawdę było warto :)

Weekend na wsi nigdy nie jest tylko i wyłącznie odpoczynkiem, zawsze znajdzie się coś do zrobienia a inwentarz nie zna pojęcia "niedziela" i domaga się jedzenia i uwagi niezależnie od dnia tygodnia. Dzieciaki zabrały się więc ochoczo do pomagania Dziadkowi...


...opiekowali się Znajdkiem...

... "wyprowadzały" Matkę Żywicielkę na popas... (zn. się Dziadek wyprowadzał, ale dla nich trzy metry od krowy to prawie jak pod rogami. I dobrze w sumie- zwierzę w końcu niebezpieczne)...

...i karmili drób... Nie, nie- nie karmili go kotem, kot sam się tam wprosił:)


Oczywiście jak to u nas bywa bez spaceru się nie obyło, bo tak jak sobota załamała nas porannym przymrozkiem i "ciepełkiem" oscylującym koło dziesięciu stopni, tak niedziela zachwyciła nas słoneczną, bezwietrzną pogodą....




Ponad głowami kolorowo.......





...i przed nosem kolorowo... Taką jesień lubię!! :)

Zmęczeni bardzo, ale też szczęśliwi wróciliśmy do domku, aby do końca delektować się smakiem wolnego dnia.....

...popatrzeć na płonący w piecu chlebowym ogień.....

...i podgonić "niciane" zaległości.... :)

A Matti postanowił (nieco drżącą wprawdzie ręką) uwiecznić nasze kwitnące jak szalone fiołki na kuchennym parapecie- prawdziwa pociecha na szarobure i deszczowe dni, które niestety się zdarzają.

Kochani, pomimo, że tak nieczęsto zjawiam się na własnym blogu, do Was obiecuję zaglądać :)
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie,
Wasza (nie)perfekcyjna :*

Translate