czwartek, 28 sierpnia 2014

Dzień na maxa.......

...wykorzystany, czyli taki jak lubię!

Ufff.... siedzę. W końcu :) I z czystym sumieniem mogę się zrelaksować bo jestem na półmetku jeśli chodzi o zimowe zapasy. Teraz zostały mi jeszcze typowo już jesienne warzywa i owoce, jak cukinie, kapusta, być może dynia, odpuszczam w tym roku marynowaną paprykę i sałatkę wielowarzywną, bo została mi sprezentowana ilość wystarczająca do zaspokojeniu apetytu batalionu wojska (dzięki, Mamo :)). Pewnie pokuszę się też o powidła z jabłek, gruszek i śliwek węgierek, ale to wyjdzie "w praniu". Na razie za mną walka z ogórkami i śliwkami o których była mowa poprzednio, uporałam się też z malinami. Swoją drogą wściekły się chyba w tym roku, ze spłachetka malinowego chruśniaka [:)] o wielkości ok 7m kw zebrałam wczoraj ponad sześć kilo...



Wspomniane wyżej ogórki...




.....I śliwki w słodkiej zalewie idealne na drożdżowe ciasto....


....i sok oraz dżem z malin wyprodukowane nieco na szybkiego, ale za to w ilościach hurtowych.




Na staniu nad garami nasz dzień jednak się nie skończył, słońce cudnie przygrzewało, wyszliśmy więc na spacer i do ogrodu podziwiać końcowoletnie dary natury, sosenkowe szyszki zaczynają już opadać, zbieram je więc i suszę na piecu, aby w pełni ukazały swe piękno, na pewno znajdziemy dla nich jakieś przeznaczenie.


Muśnięte promieniami brzoskwinie cudnie się prezentują, jest ich też bardzo dużo i dość pokaźnych rozmiarów....

....niestety, złapały jakieś choróbsko i zaczynają opadać- nie wiem ile z nich będzie można wykorzystać.




Cieszyliśmy oczy barwnymi kwiatami, które pomimo pokrapującego wciąż deszczu nie poddają się i kwitną całą parą,....

...w tym królową jesieni- nawłoć, przez innych tępioną, bo pleni się jak mało która roślina a pozbyć się jej nie łatwo, a przeze mnie ubóstwianą i zajmującą w wazonie miejsce honorowe.


Powrzucaliśmy trochę kamieni do pobliskiej niby-rzeczki, cokolwiek teraz zamulonej i zarośniętej, ale przy dobrej passie to i rybkę można w niej złowić....



....I na koniec powiedzieliśmy "do zobaczenia" chowającemu się za drzewa słońcu i uprzejmie poprosiliśmy, aby jutro też uraczyło nas swym blaskiem i ciepełkiem :)



Pozdrawiam Was serdecznie, Kochani i życzę spokojnej, ciepłej nocki i miłego dnia jutrzejszego,
Wasza (nie)perfekcyjna :*

wtorek, 26 sierpnia 2014

Spacerowo- migawkowo...

....czyli przypominajka ostatniego weekendu.



Chociaż choróbsko jeszcze mnie nie opuściło, a pogoda średnio dopisująca w ciągu minionych wolnych dni, w naszym rozkładzie zajęć nie mogło zabraknąć spacerów. I nawet mimo nie do końca sprzyjającej aury nasze Pociechy muszą złapać chaust świeżego powietrza, bo inaczej są nie do życia..

Powyżej fontanna na wadowickim rynku

Sobotę przeznaczyliśmy na łączenie pożytecznego z przyjemnym, czyli zakupy szkolno- wyprawkowe dla naszego Pierwszoklasisty i dłuuuuugi spacer ;). Niedziela już ciepełkiem i słońcem nie zachwycała, ale i tak nie było mowy o gnuśnieniu w domu, Starszak weekenduje u Babci i tam ma więcej alternatyw na złą pogodę w postaci dokarmiania stajennego inwentarza, a my kurtki siup w pole! (tak, na pole nie na dwór- jestem z małopolski :).








I nie tylko my korzystaliśmy z nielicznych prześwitów słoneczka- zwierzyniec też chciał się troszkę powygrzewać :)







W naszej okolicy żniwa już dawno skończone, na polach pozostały tylko ostatki słomy przypominające o dobiegającym końca lecie. My już cieszymy się na jesień, marzymy jednak by była taka prawdziwa polska- złota.......

A dziś, jako że za oknem mokro i zimno (choć Malizna moja od szóstej rano wskazując drzwi woła "tam") o wychyleniu nosa na zewnątrz nie ma mowy, więc po powrocie z pracy wzięłam się ostro za zimowe przetwory. Na przerobienie czekają zakupione ogóraski(nasze w tym roku spłukały lokalne podtopienia) i śliwki. Chęć pomocy w moim czternastoipółmiesięcznym Szkrabie nieoceniona, w każdy słoik chce wetknąć swoje wszędobylskie łapki, ale myślę że jakoś się uwiniemy do wieczora ;) I zobaczymy co tam z tego wyjdzie.


W ten chłodny dzień gorące dla Was pozdrowionka przesyła
Wasza (nie)perfekcyjna :*


sobota, 23 sierpnia 2014

W podziękowaniu... dla Was!



Siedzę sobie w wygodnym fotelu wsparta na poduszkach, okryta ciepłym kocem, z parującą imbirową herbatą w dłoni. Mąż ogląda jakiś program historyczny, Toni śpi, a Matti korzysta z dobiegających końca wakacji wczasując się u Babci... Chwila weekendowego spokoju, chwila wytchnienia, chwila tylko dla mnie. Chciałam poczytać, ale ulubiona książka spoczywa na kolanach, a ja pozwalam myślom płynąć. Bo mam o czym myśleć. Zerkając dziś na bloga zobaczyłam czterocyfrową liczbę waszych odwiedzin.
Ktoś kto ma większe doświadczenie w prowadzeniu bloga uznałby to zapewne za pryszcz, bo gdzież mnie się tam równać z waszymi dziesiątkami, czy setkami tysięcy. Dla mnie liczba ta jest magiczna. Bo jestem tu z Wami od niespełna dwóch tygodni. I jak pomyślę sobie, że w tym pięknym świecie znalazło się kilkaset osób, które tu zajrzały, że część z nich zdecydowała się tu wrócić i nawet zostawić po sobie jakiś ślad, to robi mi się cieplej na sercu i jestem Wam ogromnie, Kochani wdzięczna. Chciałam traktować blog jak zabawę, jak błahostkę, jak odskocznię od codzienności i miejsce, gdzie pozwalać będę słowom po prostu płynąć, a staje się on dla mnie czymś ważnym. Dziękuję z całego serca, że zechcieliście się tu na chwilę zatrzymać, dziękuję za poświęcony czas i całą życzliwość jaka już w tak krótkim okresie została mi okazana. Daje to niezwykłą radość i satysfakcję, daje chęć do działania i motywację do doskonalenia swej twórczości na przyszłość.... Dziękuję Wam bardzo, Drodzy Czytelnicy i Goście. I zapraszam znów, bo dołożę wszelkich  starań, by nie zawieść Waszej ciekawości, wyczucia piękna i poczucia humoru!!


Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam, i jeszcze raz gorąco dziękuję!!!
Wasza (nie)perfekcyjna :*

piątek, 22 sierpnia 2014

Prawie jak Elza z afrykańskiego buszu......

.....czyli Sasha z małopolskiego ogródka:)


Historia jakich wiele, z nutką smutku i happy endem, banalna ale mnie chwyciła za serce do tego stopnia by nagiąć swe zasady.

Czas wakacji jest czasem relaksu, odpoczynku, urlopów, wycieczek i wyjazdów. Czasem radości. Robimy wiele, by być z rodziną, by wspólnie się sobą cieszyć, by dawać uśmiech naszym dzieciom. A co ze zwierzętami? Czy aby na pewno zapewniamy im opiekę podczas naszej nieobecności? A może to zbyt wiele zachodu? No bo która sąsiadka, szwagier czy kolega zgodziłby się ganiać z pieskiem na spacery, czy sprzątać kocią kuwetę? Myślę, że jakaś dobra dusza i pomocna dłoń by się znalazła.
Wiem jednak, iż jest też pewien człowiek, właściciel samochodu o żelazkowatym kształcie (bo marki i koloru w ciemnościach nie sposób rozeznać), który wolał oszczędzić sobie kłopotu.
Pewnego dnia późnym wieczorem, dodajmy że chłodnym i dżdżystym, wpakował małe kocię (podejrzewam, że domowe bo po pokonaniu pierwszego szoku zaczęło się garnąć do ludzi) do owego auta, wybrał się na przejażdżkę po naszej okolicy a że w promieniu kilkuset metrów ciemno choć oko wykol bo latarni brak nie zawahał się wyrzucić go z jadącego pojazdu nieopodal naszej bramy. Na szczęście zwolnił i nie wpakował zwierzaka do worka jak niektórzy inteligenci czynią. Nie znam powodów tego zachowania, nie oceniam gościa- może gdzieś wyjeżdżał z rodziną, może kociąt było za dużo (wiadomo, sterylizacja kosztuje, a o koci przychówek na wsi nietrudno), może wśród bliskich wykryto alergię, lub jakaś przyszła mama bała się toksoplazmozy? Nie wiem, nie oceniam, rozszarpałabym. Ale teraz.... Panie (choć może Pani?) Byływłaścicielumojegokota, serdecznie Panu dziękuję. Bo kotka mogła skończyć w pobliskiej rzece. A teraz ma dom. I cieszę się, że nie Pański dom, bo skoro ją Pan wyrzucił to zwierząt chyba Pan nie lubi?



Teraz wychudzone, zabiedzone stworzenie otrzymało imię, ciepłe schronienie, pełną miskę i ogrom miłości, nie tylko dziecięcej :)
I nawet myszki zaczyna łapać! Całą posesję traktuje już jak swój rewir, choć jest z nami dopiero drugi tydzień. Sasha- nasza mała futrzana przyjaciółka :)



I jako że nawet Święty Franciszek nakazywał nam okazywanie naszym braciom mniejszym szacunku, nie krzywdźmy ich, one też czują cierpienie!



Głaszcząc miękkie futerko i słuchając wdzięcznego mruczenia pozdrawiam Was serdecznie, Kochani!
Wasza (nie) perfekcyjna :*

czwartek, 21 sierpnia 2014

Bo ja się łatwo nie poddaję!...



....chorobie. Niestety, na razie wojnę z anginą wygrywa jakiś paskudny wirus, ale ja mu jeszcze pokażę!



A zaczęło się pięknie, w kuchni przy porannej kawie powitał mnie prześliczny wschód słońca, dziecięcia me od samego rana radosne i roześmiane. Droga do pracy też świetnie, żadnych niespodzianek w postaci "zapracowanejiniemogącejprzestać" koparki na środku jezdni (gmina trochę grosza znalazła, to remontuje pełną parą). Szef przemiły, koledzy uprzejmi (firmy pomyliłam? ;)...... I to byłoby na tyle sielanki, bo podstępnie zaatakował mnie nawrót choróbska i postanowił rozłożyć na łopatki. Więc tup tup do szefa- "Pardone, dziś nawet ekspresu do kawy nie jestem w stanie obsłużyć" i z powrotem do domu. Znalazłszy dzieciom przedpołudniem kreatywne i  twórcze zajęcia, coby dały choć krztynkę odpocząć (starszy- kreskówka, młodszy- spać), ogarnąwszy obiad "sezamie (zamrażarko) otwórz się! i pokaż co odgrzeję w pięć minut", padłam w wyrko i przewegetowałam chwilę czy dwie.



Teraz, kiedy o niebo lepiej się czuję, i jako że Starszak na służbę Babuni oddany, stworzyłam takie oto półkruche ciasto "na winie" (co mi się pod rękę nawinie- siup do miski :) O dziwo jadalne wyszło, choć właściwie nie wiem czy wszystkie i jakie dokładnie składniki dodałam, bo lekkie zamroczenie stanem podgorączkowym trwa..





A żeby dać obolałej głowie odpocząć, staram się wyłączyć zbędne myślenie; jedną ręką buduję z Tonim wieżę z klocków, a drugą popełniam takie cuś...  Wzór znaleziony wieki temu w necie, kawałek płócienka z pasmanteryjnych resztek i parędziesiąt metrów czarnego kordonka. Mój ukochany rodzaj haftu- płaski, zwany też konturówką, bo w stu procentach mnie relaksuje. Wystarczy przerysować motyw, a igła i nitka zrobią swoje; i wbijasz i przeciągasz, i wbijasz i przeciągasz....działa jak porządna medytacja, oczyszczanie umysłu gwarantowane!



Pozdrawiam Kochani
Wasza zakatarzona i obolała (nie)perfekcyjna :*

środa, 20 sierpnia 2014

Dzień, wspomnienie lata.....




I nie trzeba głęboko po niego pamięcią sięgać, bo to wspomnienie minionego weekendu.





Jako że weekend dłuższy, zaczynający się od świątecznego piątku to i w takim świątecznym nastroju go rozpoczęliśmy. Powyżej Bazylika Mniejsza Ofiarowania NMP w Wadowicach, nie jest to nasz Kościół Parafialny, ale tak samo blisko położony i tak samo często tam zaglądamy.







W drodze powrotnej z Kościółka nie obyło się jak zwykle bez postoju przy owieczkach, pasących się prawie że "za miedzą". Maluch na zdjęciu jeszcze trochę strachliwy, ale niektóre "wełniane przyjaciółki" tak się do nas przyzwyczaiły, że z donośnym "beeeeeee" biegną pod ogrodzenie witać moich Chłopców :)





Popołudnie postanowiliśmy spędzić na łonie natury, więc po spakowaniu manatków, prowiantu i dzieciowego inwentarza wybraliśmy się nad rzekę. To chyba nasz ulubiony weekendowy azyl, przepiękny i pozbawiony cywilizacji. Może wydać się drażniącym nadmiar zdjęć dróg i wiejskich wertepów na tym blogu, ja jednak dostrzegam w nich ogromny urok, czar i potencjał fotograficzny.









Wspomniana rzeka - Skawa, prawy dopływ Wisły, w górnym swym biegu zwana Wsiowym Potokiem, płynąca w obszarze Beskidów Zachodnich.




I czymże byłby taki obozowy wypad bez ogniska płonącego wieczorową porą, z pieczoną na patyku, lekko nadpaloną :) kiełbaską ze swojskim chlebkiem, okraszoną dziecięcymi uśmiechami od ucha do ucha....
Ech... Kocham takie dni!


Pozdrawiam, Kochani i do napisania
Wasza (nie)perfekcyjna :*

wtorek, 19 sierpnia 2014

Krótko, szybko i na temat.....gotowania!

Czyli o tym, co mali smakosze uwielbiają najbardziej!
Skarby moje ostatnio zrobiły się nico wybredne, więc zaserwowałam im dzisiaj ulubiony obiad z deserkiem. Wersja najbanalniejsza z możliwych, zupka i jarskie drugie danie, ale oni właśnie w tym się ostatnio lubują.



I ja przy tym też, bo obiad smaczny, szybki (max 25 min) i tani.

I danie POMIDOROWA
 * Wrzucam nóżki z kurczaka, pokrojoną włoszczyznę, pęczek zieleniny (u mnie koper, pietruszka, seler naciowy, por, trochę bazylii i niezastąpiona maggi czyli lubczyk), gotuję 10min z łyżeczką soli i szczyptą pieprzu, dodaję ryż i przecier pomidorowy. Kiedy ryż będzie prawie miękki (u nas musi być wręcz "ciapaty") zaprawiam zupkę; dwie łyżki mleka mieszam z łyżeczką śmietany i jogurtu naturalnego, dolewam, zagotowuję i już.

II danie MAKARON Z JABŁKAMI
*No, nie będę nikogo makaronu gotowania uczyć, a jabłka robię banalnie; dno garnka zalewam wodą, ścieram jabłka i duszę z łyżeczką masła i jakimś goździkiem, pod koniec dodaję łyżkę marmolady śliwkowej oraz trochę cukru i cynamonu.

Dzieciaki kochają budyń, więc dość często go serwuję, jako że łatwy w przygotowaniu i trudno go zepsuć (nawet mnie:)). Dzisiaj trochę inny, bo BUDYŃ PIERNICZKOWY. Przygotowanie najzwyklejszego budyniu śmietankowego bez cukru (choćby ze stonki, czy innego owadopodobnego marketu) jak na opakowaniu wzbogacam o zagotowanie mleka z łyżeczką cukru waniliowego, łyżką cukru białego i połową łyżeczki przyprawy do piernika, a podaję z malinowym niebem jak mówią moje dzieciaki. Do tego kompocik śliwkowy i mam chwilę na kawę bo jedno tornado relaksuje się przy poobiedniej bajeczce, a drugie słodko drzemie :)


A że gotuję przy użyciu cudownego, prawie półwiecznego kaflowego pieca, gdzie blacha obszerna i duuużo garów się zmieści, to zachciało mi się jeszcze poczynić małe zapasy na zimę.



Na pierwszy ogień poszły śliwki. W założeniu miały być renklody, ale że jakoś deficyt ich w tym roku to są inne. Zabijcie a nie powiem jakie. Bo nie wiem :) No, takie jak na zdjęciu, pyszne zn się:)
To co widać na zdj to marmolada i sokokompot, bo na sok za rzadkie, a na kompot zbyt treściwe.
MARMOLADA: Aby uzyskać jasno-bursztynowy kolor, dwa kg śliwek (waga całych owoców) dość grubo obieram i pestkuję, zalewam połową szklanki wody i gotuję pod przykryciem ok30 min, po tym czasie daję 2/3 kg cukru, zagotowuję, dodaję 1 op żel-fixu, konfiturexu itp i gorące nakładam do słoików. Nie wymagają już pasteryzacji. A odpadki? Jakie odpadki, przesz ja Matka Polka w dobie kryzysu gospodarczego jeZDem :)
KOMPOT: Obrane skórki i połowę pestek zalewam wodą aby je przykryć i gotuję też ok pół godz. Po tym czasie przecedzam, dodaję 1/3 kg cukru i gotuję jeszcze chwilę. Do butelek wlewam zimne, zakręcam i (najczęściej następnego dnia) pasteryzuję, bo niestety tego wymagają.




A oto i właśnie "Malinowe Niebo", nasz sposób na jesienną chandrę. Najprostszy chyba z możliwych "przetwór" zimowy. Biorę słoik (raczej nieduży, do 200ml) i napełniam go naprzemiennie malinami, cukrem, malinami (ubijam), cukrem i tak po wieczko, potem zakręcone słoiczki do wrzątku na 20 min i cudeńko owo wytrzymuje w spiżarni nawet dwa sezony (zn się wytrzymałoby, gdyby się nim moje dzieci tak czule nie opiekowały, z reguły muszę chować jakieś marne resztki na Boże Narodzenie:)



Uff.... aha, krótko. Zapomniałam, że ja tak nie umiem ;) . Proszę o wybaczenie i pozdrawiam Wszystkich serdecznie,
Wasza (nie)perfekcyjna :*

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

W siną dal, w siną dal....

Chociaż w naszym przypadku o tej porze roku to raczej w zieloną :)

Spacery. W rozkładzie dnia każdej matki to znaczący punkt, tak samo i u mnie.
Mam ten komfort, że aby zorganizować swym Szkrabom inhalację prawdziwie czystym powietrzem wystarczy otworzyć drzwi :) i nie muszę z rozmachem alpinisty planować ekwipażu na "Akcję Spacer" (pieluszka, pampers, chusteczki nawilżane, przekąski, zabawki etc, etc), wszystko mam pod ręką, siedem schodków i zaopatrzenie jest. Mowa tu oczywiście o typowych codziennych atrakcjach w granicach "do miedzy i nazad", bo nasze coweekendowe eskapady mają zasięg raczej wielokilometrowy, ale wtedy Tatuś na spółkę z wózkiem dziecięcym robią za tragarzy :)








Hmm... uroki wsi ktoś powie. I zgadzam się, tyle że tak całkiem sielankowo to tylko w filmach!
Przykład? Bardzo proszę. "Mamamamamama! coś słodkiego! Nieeee, nie ciasteczko, nie dżemik, nieeeee......SZARLOTKĘ!!!" Phi, rach ciach i gotowe, nie? no prawie, jabłka, mąka, jajka itd..... Szlag, masła brak. Jaki problem? No, najbliższy sklep (nie licząc obwoźnego panaceum na reumatyzm starszych mieszkańców wsi, zajeżdżającego co dwa dni) jest bagatela trzy kilometry od domu, a samochodem w dzień powszedni nie dysponuję.






Trochę mozolną podróż jak na niespełna siedmioletnie nóżki i lekko rozklekotany wózek, obfitującą w takie niedogodności jak wyboista, kamienista droga (gminna, a jakże i kilka lat temu jej nawierzchnię można było nawet określić mianem asfaltu :/) czy wałęsające się wszem i wobec psie mini-watahy, rekompensują piękne widoki. Mieszkamy bowiem na obrzeżach obszaru Natura 2000 "Dolina Dolnej Skawy" i w okolicy "Doliny Karpia". Naokoło malowniczo rozciągające się stawy... 120 hektarów. Niestety, po zmianie właściciela w zeszłym roku nie zostały one zalane wodą (kryzys gospodarczy? brak czasu? nieopłacalność przedsięwzięcia?) i jak okiem sięgnąć widać tylko muł, szuwar i miliony komarów.



Ale spacery i tak są bardzo przyjemne, cisza, spokój, prawdziwa Matka Natura. A i pod dachem można się schować, trochę cokolwiek przeciekającym, lecz za to w pełni ekologicznym, zmieniającym cudownie swe barwy w zależności od pory roku i tak błogo szumiącym.....


A jakie są Wasze ulubione trasy spacerowe?

Pozdrawiam, Kochani i do napisania,
Wasza (nie)perfekcyjna :*

sobota, 16 sierpnia 2014

Jak dobrze wstać, skoro świt....





... i móc napawać oczy takim oto widokiem z okna!


 Chcąc nie chcąc nawet w wolnych dniach wstaję dość wcześnie, koło piątej. Tak mam ustawiony budzik, taki oryginalny budzik, który da się wyłączyć tylko butelką ciepłego mleczka i zmianą pieluszki ;)


To prawda, jak większość pracujących "wieloetatowo" mam jestem dość zabiegana, ale staram się czasem na chwilę zwolnić, przystanąć wręcz i spojrzeć na otaczający mnie świat. I zawsze wtedy znajdzie się coś miłego dla oka, pięknego, wzruszającego..
I nie ważne, czy będzie to uśmiech dziecka, promień słońca zabłąkany gdzieś pomiędzy firanką a podłogą, czy kocie harce na podwórku, czasem ta minuta zobojętnienia na wszystko inne, to co pilne, ważne i na wczoraj daje niewypowiedzianą satysfakcję z życia pomimo tak wielu przecież problemów i niedociągnięć codzienności. Często, choć wydawałoby się, że to jednak nieco zmarnowana minuta (bo dziecko uśmiecha się codziennie, tak jak i słońce świeci i kot głupawki dostaje), chwila ta daje mi niesamowitego kopa "na rozpęd" i dodaje taki ogrom energii na dalszą część dnia, że góry mogłabym przenosić.




Codzienny gość w naszym (właściwie NA naszym) domu. Żeby tylko nie chciał się za bardzo zadomowić, bo, chociaż kocham dzieci, moja dwójka na razie za całe przedszkole wystarcza :)





Uwielbiam cykliczność otaczającego nas świata, cykliczność pór roku ale także codziennych zajęć, cotygodniowych wspólnych wycieczek... Nie lubię za to całkowitej rutyny, toteż cieszą mnie wszelkie drobne zmiany nie tylko w ciągu dnia, bo przecież żadna czynność choć zawsze nazywa się tak samo np. szykowanie śniadania to tak samo nie wygląda bo menu inne, bo "zachciewajki" dzieciaków tak różne, ale też te zachodzące w przyrodzie i otoczeniu... I tak na powyższym zdjęciu widoczek sprzed miesiąca.......





...tutaj sprzed dwóch tygodni....




...a tu obecnie.


Widać już zbliżającą się (na razie małymi kroczkami) jesień, ale i to mnie cieszy. Natura obdarowuje nas swymi skarbami, wieczory stają się coraz dłuższe, wesoło trzaska ogień w półwiecznym kaflowym piecu, Supertata czyta dzieciom i układa z nimi bliżej niezidentyfikowane obiekty z klocków a ja tworzę i tworzę....
Znów będą świąteczne pierniki i dziergadełka, wianki i ikebany z "suszków", i duuuuużo czasu na życiowe refleksje z kubkiem kawy w dłoni..... Najlepszej kawy! Zrobionej z dodatkiem mężowego serca i miłości, bo nikt na świecie nie parzy lepszej!!

Pozdrawiam, Kochani i do napisania!
Wasza (nie)perfekcyjna :*

Translate