....czyli mini- impreza urodzinowa i porównanie książek o zdawałoby się tej samej tematyce.
Niezły misz-masz, ale ja tak czasem mam. Co w mojej głowie to na blogu, a że w głowie zdarza się dość wybuchowa mieszanka... :)
Wraz z dniem 11. października Syn mój Pierworodny skończył lat siedem. Wiek nader poważny, toteż impreza bez nadmiaru kolorowych pierdółek, dziesiątków balonów (kilka dla rodzinnych Beniaminków się znalazło) i dziecinnych zabaw. Jest to przytoczona opinia i wola Solenizanta :)
Liczba gości ograniczona do najbliższej rodziny więc i nie napracowałam się wielce, w miarę szybko uporałam się z zaplanowanym i w sobotni wieczór nad "garem" prawie skończonej sałatki dopadła mnie refleksja... Młoda jestem... i tak cholernie stara!!! Młoda, bo dopiero w przyszłym roku stuknie mi ćwierćwiecze żywota mego, a stara, bo......no nie wiem. Może to za sprawą "dorastania" moich pociech, może dawnych nauczycieli witających mnie jako macierz z trójki klasowej w szkole słowami "O matko! to już pierwsza klasa??!!", może fakt ilu moich bliskich już odeszło, ile przyjaźni i znajomości przewinęło się przez moje życie i moje serce, ile udało sie nam wspólnie osiągnąć a ile spartaczyć... Nie wiem, poczułam się przez chwilę jakbym miała sobie swój wiek podwójnie policzyć, absurdalne wprost uczucie ;) Ale uświadomiło mi, że trzeba ten swój wózek pchać do przodu, że funkcjonując nadal z taką intensywnością zdarzeń i przeżyć za kolejne kilka czy naście lat bogatsza będę w spory bagaż doświadczeń, oby tylko pozytywnych :)....A potem ocknęłam się z letargu i pobiegłam szukać świeczki "siódemki". Zakupionej ongiś i schowanej "tak, żeby nie zginęła" więc do znalezienia nie łatwej :) Ale znalazłam i w torcie zainstalowałam. A tort jeszcze bez świeczuszki prezentował się tak:

Motyw oczywiście ostatnimi czasy jednaki- morze, morze, morze....i piraci! I naprawdę ledwo udało mi się Dziecia nakłonić by nie była to piracka bandera z pokaźnych rozmiarów trupią czachą (by nie ryzykować "babcinego" zawału:)), tylko mapa skarbów, a raczej coś, co mapę przypomina. Zdolności moje są jednak ograniczone więc wyszło jak wyszło, ale nawet smakowało :)
Zadowoleni Goście rozeszli, a właściwie rozjechali się do swych domostw.
I znów przy sprzątaniu pozwoliłam myślom płynąć a one podryfowały w czasie dość daleko, bo do czasów okupacji sowieckiej w Polsce.. (uprzedzałam, że misz-masz ;))
Wszystko to za sprawą przeczytanych w ostatnim tygodniu książek, które to skonfrontować musiałam z pierwszą pozycją literacką w moim życiu o tej tematyce.
W ręce wpadły mi ostatnio "Inny świat" Herlinga- Grudzińskiego znany mi jeszcze z przygotowań do matury i "Imperium" Kapuścińskiego. Obie książki oscylują wokół sowieckich wywózek, łagrów i wszelakiego ludzkiego nieszczęścia. Treści przybliżać nie będę, bo nie w tym sęk (odsyłam do bibliotek, antykwariatów czy księgarni) zaznaczę tylko jasno, że tak jak większość wspomnień Sybiraków, Zesłańców i Więźniów polskich przesycona jest bólem, cierpieniem i niedolą, głodem, skrajnym ubóstwem, pracą ponad siły i wyjątkowym okrucieństwem Okupanta, co przekłada się na ogromną nienawiść względem niego. I chociaż tragiczne, to jednak wydaje nam się całkiem naturalne- bo taką prawdę o II Wojnie Światowej znamy.
Ja jako dziecko poznałam co innego.
Mając lat kilka lub prawie kilkanaście, jako niereformowalny mól książkowy niejednokrotnie przeglądałam babciną biblioteczkę, ustawicznie domagając się pozwolenia na czytanie treści wszelakich- często stanowczo nie dla dzieci.
Pewnego razu nie upomniałam się o zgodę- na pierwszej stronie starej, podniszczonej nieco książki z datą wydania 1958 bodajże, wyraźnie było napisane: dla dzieci od lat 9. Hurra!! i nos w lekturę.
Janina Broniewska "Siostrzeńcy Ciotki Agaty". I tu już nieco o treści napomknąć muszę, bo nie znam wielu, którzy spotkaliby tę powiastkę na swej czytelniczej drodze.
Tytułowa Ciotka bierze pod swe skrzydła dziesięcioletniego Jasia, któremu matkę faszyści na ich oczach zamordowali i udają się z resztą polskich "uchodźców", pociągiem wgłąb Rosji Radzieckiej, do kołchozu. Już w trakcie podróży Sowieci- "pomocny naród" opiewają superlatywy, a to gorąca kąpiel, a to ciepla strawa.... Po dotarciu na miejsce jest jeszcze wspanialej, łaźnie parowe, paczki papierosów, wiadra świeżego mleka, nowa odzież i bielizna. Pyszne, sycące jedzenie w stołówce, schludne mieszkanie u przydzielonej staruszki, gdzie dwie izby i ganeczek zajmują tylko trzy osoby.
Uczciwa praca w kołchozowym ogrodzie, całkiem nieźle płatna i z gratisami w postaci kozy czy gęsi, nieograniczona swoboda poruszania się, wieczory z włóczkowymi robótkami przy gorącym piecu.... Pamiętajmy- tu mowa o polskich zesłańcach!
Wniosków na powyższy temat wyciągać nie będę, bo nie mam ku temu kompetencji. Powiem tak- gdy w czasie nauki historii poniekąd zmuszona byłam zetknąć się z PRAWDĄ- płakałam. Płakałam trochę nad realnymi losami wysiedleńców, a trochę nad własną naiwnością....
No, może jeden malusieńki wnioseczek, niekoniecznie w odniesieniu do literatury tak w temacie zupełnie ogólnym- dzieci nie należy okłamywać (uwaga nawet z bocianem ;)), dzieci mają baaardzo dobrą pamięć!!!
Jakoś smutnawo się zrobiło...
Na pocieszenie więc...
...trochę kolorów....
....jesiennych skarbów.....
...i moje zeszłotygodniowe Słodziaki :)
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie
Wasza (nie)perfekcyjna :*