środa, 3 września 2014

Wspomnień czar...

Kochani, dziś trochę refleksyjnie i melancholijnie, ale czasem właśnie tak trzeba.
Mam w swym posiadaniu wiele cennych dla mnie skarbów... Tylko dla mnie, bo właściwa ich wartość materialna pewnie nie przekraczałaby kilku złotych, ale ja traktuję je z ogromnym pietyzmem, bo łączą się z czymś ważnym, cechuje je masa wspomnień. Taaa, wiem - jestem sentymentalna :)
Tych rzeczy jest sporo, medale mojego zmarłego dwadzieścia dwa lata temu Dziadka, którego tak naprawdę nie dane było mi poznać, szpitalne opaski moich Szkrabów przydzielone im zaraz po narodzinach, pierwsza róża od Męża i cała masa zdjęć moich krewnych jeszcze z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Chcę jednak zaprezentować swoiste perełki w tej kolekcji (dosłownie i w przenośni), ale po kolei...




Rok 1930, Lanckorona. Na świat przychodzi moja Babcia. Czasy jej dzieciństwa były trudne, zwłaszcza po roku '39. Siedmioro rodzeństwa, ciężkie warunki mieszkaniowe, większość inwentarza zabrana przez okupanta na tereny przyfrontowe. Dziesięcioletnia dziewczynka z warkoczami po pas biegnie roześmiana przez pola, a mamą i siostrami. Na odpust w Kalwarii. Skąd ten uśmiech? Bo w ręku niesie buty które dostała od Taty i po przemierzeniu na bosaka tych kilku kilometrów, Mama przed samym Klasztorem pozwoli jej je założyć i pokazać koleżankom. Nie zawsze jest tak wesoło. Jedna z sióstr w wieku dziewiętnastu lat umiera. Brat boi się jechać na roboty przymusowe do Niemiec i zostaje zabrany do obozu Grossrosen. Najstarsza siostra służąca nieopodal co kilka dni ryzykuje życie i przerzuca węzełki z żywnością przez płot- dla niego i kolegów. Na szczęście strażnicy mają jakieś resztki serca i zdają się jej nie zauważać. Kilkunastoletnia panienka (moja Babcia) by pomóc Mamie biega na targ i sprzedaje co nieco, trochę masła, kilka jajek. Pojawia się miły pan w oficerskim mundurze, mówiąc, że kupi wszystko, tylko trzeba zanieść mu to do domu. Wyprawa za miłym panem z radości na czekające kilka groszy zarobku kończy się porzuceniem swego towaru i ucieczką z krzykiem, bo oficerskie intencje nie były całkiem czyste.
Dziewczynka dorasta, wyprowadza się  z Ojcem na Zachód, za chlebem. Ojciec jednak wkrótce umiera, a ona ciężką pracą w Świdnickiej wytwórni porcelany stara się zarobić na życie i wspomożenie Mamy. Co kilka dni idzie do sąsiedniej wioski pomagać bratowej w gospodarstwie i tam wpada w oko pewnej starszej pani, bo zaradna, gospodarna- "obrotna" jak to się mawiało. Koniec końców syn owej pani jest a właściwie był moim Dziadkiem. Potem bywało różnie, jak w Bollywoodzkim kinie- "Czasem słońce, czasem deszcz". Kilkusetkilometrowe przeprowadzki przestały robić na niej wrażenie. Z czystego, schludnego mieszkanka za namową rodziny młode małżeństwo przeniosło się do PGR-owskich zabudowań. Bo pojawią się dzieci, bo tam łatwiej o utrzymanie.... Najłatwiej było o myszy biegające nawet po pionowej ścianie i świnie zaglądające przez niedomykające się okno. Chciała mieszkać blisko Matki- na przeszkodzie stawał ganiający z siekierą wiecznie pijany krewny. Znalazła kąt u przyjaciół- do ich rodziny wszedł ktoś z totalną awersją do dzieci (a było ich już wtedy troje) graniczącą z agresją. Wreszcie osiadła na stałe. Była praca dla męża, dzieci dostały poczucie stabilizacji, znalazła się praca dla niej... Z czasem dzieci zaczęły wyfruwać z gniazda, pozakładały rodziny. Ona nie próżnowała, potrafiła zająć się trzymiesięcznym wnukiem, by rodzice mogli pojechać na wczasy, potrafiła cały okres wczesnoszkolny dwa kilometry, niezależnie od pogody doprowadzać wnuczkę do szkoły. Często wybierała okrężną drogę "przez stawy" by ucieszyć kochającą spacery dziewczynkę (dziękuję Babciu!), a opiekę tą łączyła z pracą zawodową. Czas jednak płynie nieubłaganie dla wszystkich. Jeden z braci ginie pod kołami pociągu, z Francji przychodzi depesza o śmierci drugiego...po miesiącu od pogrzebu.  W wieku sześćdziesięciu dwóch lat Los, a raczej rak zabrał jej męża, a ją samą dopadała choroba po chorobie.... Oj namnożyło się ich, lecz nie poddawała się, nadal starała się być aktywna, lubiła mieć swoje zdanie i swój własny, niezmienny plan dnia. Ranek 22. lipca 2014 roku był ciepły, ładny. Rzadko w sumie ostatnio spotykany, bo wszyscy najbliżsi znaleźli się "na miejscu", wnuczka spędzała w Polsce urlop, wnuk zbliżał się do granicy... Chyba chciała, by wszyscy byli przy niej, wiedziała jaki czas wybrać by zasnąć po raz ostatni. Zmarła w wieku osiemdziesięciu czterech lat, pozostawiwszy czworo dzieci, siedmioro wnucząt, dwunastu prawnuków, całą masę wspomnień, ciepła i miłości.....

Siedem lat temu, przed moim ślubem dostałam od Niej prezent- niby drobiazg, dla kogoś innego to parę plastikowych koralików. W czasie gdy weszło w Babci posiadanie kosztowało pewnie sporo- czasy komunizmu- teraz może kilka złotych. Ja jednak nie zamieniłabym tego za pieniądze i złoto, za majątek i bogactwo. Mój najpiękniejszy i największy skarb......

.....podniszczony, napiętnowany duchem czasu. Moje perełki. Wiem, muszę oddać je do naprawy, ale jakoś nie mogę się na to zebrać... Nie chcę by ktoś, by przywrócić im dawną świetność ich dotykał, rozłożył na części pierwsze, potraktował jak codzienną czynność w wykonywanym zawodzie.. I coś czuję, że sama postaram się je naprawić, by mogły być przeze mnie noszone na specjalne okazje, by w ważnych dla mnie momentach znajdowały się blisko mego serca, bo w sercu już na zawsze pozostanie ich pierwsza właścicielka.



Kochani, okazujcie bliskim swą miłość, pokażcie że są dla Was ważni, bo czasem może się okazać, iż ten właśnie dzisiejszy, poranny uśmiech na Waszej twarzy, czuły gest, miłe słowo będzie dla kogoś ostatnim.
Pozdrawiam,
Wasza (nie) perfekcyjna :*


11 komentarzy:

  1. Oj ja też mam kilka takich skarbów, m.in. jest to właśnie opaska szpitalna Kinii (nawet mam moją :)) Czasem właśnie rzeczy nie materialne mają dużo większą wartość dla nas niż miliony. :) No a opowieść o twojej babci mnie zachwyciła. Moja babcia też często opowiada jak to było "za jej czasów", gdy była wojna, co przeżyła itp. Lubię słuchać tych opowieści, choć wiem, że niektóre osoby mogłyby one zanudzić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I może faktycznie niektórych nudziło, ja słuchając tego po raz choćby setny nie potrafiłabym się znudzić. Kochałam to i bardzo mi tego brak.... Ale dzięki temu ja będę miała co opowiadać swoim przyszłym wnukom :) pozdrawiam!

      Usuń
  2. Dobrze, że tyle wiesz o babci, że byłyście sobie bliskie i zdązyłaś o wszystko sie dopytać i zapamiętać. A perełki po niej są namacalną częścią jej samej. Umarła tak niedawno...Pewnie wciąż mysl o tym budzi Twój silny żal i smutek...Ale Ona zyje w Tobie, Twych wspomnieniach i snach. I na pewno opowiesz o Niej swoim dzieciom. A te perełki kiedys odziedziczy Twoja cóka...
    Bardzo wzruszajacy post!***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię ludzi. Lubię ich słuchać. Moja Babcia kochała opowiadać. Sytuacje znane mi z podręczników historii wzbogacała o element tam nieobecny, o uczucia, emocje, smutek, ból i radość. Żal, że nie ma Jej tu ze mną zamienił się w nieśmiałą radość że tak spokojnie odeszła i jest już szczęśliwa. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  3. Witam Aalex.... dziękuję za tak niłe słowa na moim blogu, zajrzałam do ciebie.... i.... moje kochane klimaty, masz bogata duszę....
    i ja zostaje u ciebie :)
    serdeczności
    http://leptir-visanna6.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję, zapraszam znowu a i ja wproszę się znów do Ciebie, pozdrawiam gorąco :)

      Usuń
  4. przepięknie napisałaś historię o swojej Babci. Czytałam ze wzruszeniem. Każdy z nas chyba ma takie rzeczy, które dla innego byłyby śmieciem, a dla nas są bezcenne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I myślę, że te skarby choćby lichej wartości powinny być traktowane z szacunkiem, by pokazać następnym pokoleniom, że ze swoich korzeni należy być dumnym :) Pozdrawiam

      Usuń
    2. dokładnie tak kochana, dokładnie tak! Szacunek - to coś, czego zaczyna brakować w naszym społeczeństwie...

      Usuń
  5. Piękna historia... Perełki napraw sama.
    Korale z mojego ostatniego posta naprawiał mi mąż, bo należały do jego babci.
    Ja też gromadzę wszelkie pamiątki, a opaski moich synów sprzed trzydziestu lat też mam:-)
    Pozdrawiam Cię serdecznie Sentymentalna Dziewczynko:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zastosuję się do powyższej rady, również serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń

Translate