piątek, 15 sierpnia 2014

Ciesząc się pełnią lata...

.....wychodzę do ogrodu. To nie mój ogród, tak naprawdę, tylko Babuni, ale mam szczęście cieszyć się nim co dnia. Dzieci biegną do piaskownicy, z cicha się przekomarzają. W dłoni trzymam kubek aromatycznej kawy, siadam na ławeczce pod pięćdziesięcioletnią jabłonią. Przede mną leży sterta czasopism z pracy- ważne, muszę przejrzeć je na dzień następny. I pomidory muszę zebrać- zaczynają pękać od kropiącego rano deszczu. Prasowaniem trzeba się zająć. I sporo jeszcze tego wszystkiego na dziś. Ale po kolei- najpierw gazetki branżowe... Strona, dwie, kilka zdjęć... Niby wiem, że trzeba, do tego to lubię, ale ręce same omdlewają, czasopismo opada bezwiednie na kolana, a wzrok bez udziału woli podąża tam, gdzie pragnie. Najpiękniejszy ogród świata, bez całej tej miejskiej "cacaności", bez plastiku, bez niepotrzebnych urozmaiceń, bez kiczowatych czasem dodatków, bez sztuczności i grama nawozu. Bo tu wszystko ma swoje miejsce; i pszczółka i mrówka i żabka, ślimak i kret też, bo również są częścią natury- nic tu nie jest tępione i żyje własnym życiem. Tu bije prawdziwe serce, serce Pani Domu, która przygięta ciężarem lat i obowiązków pochyla się jeszcze bardziej, by z pieczałowitością oswobodzić swe ukochane "giergonie" z chwastów. Dziękuję Babciu!!! No bo jak tu nie cieszyć oczu takimi cudownościami?






Aksamitki- zwane przez Babcię śmierdziuszkami. Fakt, zapach mają specyficzny, niezbyt przyjemny, ale za to nadrabiają feerią barw, odcieni od cytryny i żółci, przez ugry i pomarańcze aż po głębokie brązy.







W każdym zakątku spotkać można cudownie pachnące róże, hortensje, których chyba w tym roku nie będzie można wykorzystać do suchych bukietów, bo z nadmiaru wilgoci proces suszenia jest żmudny i rzadko kończy się sukcesem, wysokie wielokolorowe mieczyki i fuksje, na których pąkach "strzelanie" było lubianą przeze mnie zabawą (spotykającą się potem z reprymendą Babci :)







Georginie, giergonie, dalie wielkokwiatowe... zwał jak zwał, a ile nazw i odmian tyle kolorów... Ulubione chyba..






I na koniec coś słodkiego, to w tamtą stronę biegną moje smyki zaraz po wyjściu z domu. Potem tylko różowe wąsy trzeba ścierać ;)


Wytrwałych, którzy dobrnęli do końca podziwiam, a Wszystkich pozdrawiam, 
Wasza (nie)perfekcyjna :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate